Harry Potter Broom -->

niedziela, 29 grudnia 2013

[62] Harry Potter - dobry czy zły?

Tytuł: Harry Potter - dobry czy zły?

Autorka: Gabriele Kuby

Wydawnictwo: Polwen


Nie wiem, co mnie podkusiło, żeby sięgać po tę książkę. Naprawdę nie wiem. Przeczytałam przecież komentarze na Lubimy Czytać. Powinny mnie skutecznie odstraszyć. Ale cóż, recenzent musi chyba być trochę literackim masochistą, prawda? Tak więc miałam ostatnio (nie)przyjemność zapoznać się z tworem pani Gabriele Kuby, książką – analizą, właściwie, „Harry Potter – dobry czy zły”.

Nie martwcie się, drodzy czytelnicy. Autorka niezbyt długo trzyma nas w niepewności, już we wstępie podając odpowiedź na pytanie zawarte w tytule. Oczywiście, że zły! Każdy, kto twierdzi inaczej, jest już sagą pani Rowling przeżarty, a jego dusza kusi diabła bardzo mocno. Mniej więcej to przez całą swoją książkę próbuje nam udowodnić Kuby. I to, że te powieści mają fatalny wpływ na dzieci. Nosz to nie jest książka dla małych dzieci, no! 

Nie zrozumcie mnie, proszę źle. Naprawdę staram się być obiektywna i tu już nawet nie chodzi o to, że „Harry’ego” uwielbiam. Potrafię zrozumieć, że ktoś może uznać te książki za literaturę niewysokich lotów, nieciekawą i głupią. Znaczy, nie do końca zrozumieć, ale zaakceptować. Ignoruję już komentarze niektórych fanatyków religijnych, wmawiających mi, że cały cykl o młodym czarodzieju jest satanistyczny. Ale to, co pisze w swojej analizie Kuby, jest po prostu głupie.

Większość argumentów autorki kuleje gorzej aniżeli te w moich pierwszych gimnazjalnych rozprawkach. Chwilami miałam wrażenie, że  Kuby zwyczajnie opracowywanej przez siebie książki nie przeczytała. O zrozumieniu nie wspominając. Pomijam fakt, że „Harry Potter – dobry czy zły” to pozycja, która ukazała się po premierze piątej części przygód „Harry’ego”. Nawet w kontekście już wydanych części, zdania, którymi Kuby próbuje podeprzeć swoje argumenty niczym inwalidę, są wyrwane zupełnie z kontekstu. Kuby pisze o manipulacji czytelnikiem, sama próbując tego dokonać. Nieumiejętnie.

Mamy na przykład informację o tym, że Syriusz był złym ojcem chrzestnym dla Harry’ego, ponieważ nienawidził swojej matki i był oskarżony o masowe morderstwo. Szkoda, że nie wspomniała, jaka była mamuśka Syriusza (wcale nie wyzywała wszystkich od męt i szumowin, nie miała hopla na punkcie czystej krwi i nie wydziedziczyła syna, wcale). Pominęła też fakt, że w to masowe morderstwo Syriusz został wrobiony.

Chcecie więcej absurdów? To, że Lily oddała życie za Harry’ego nie ma znaczenia, bo przecież była czarownicą, a więc nie była zdolna do matczynej miłości. Zwierciadło Ain Eingarp było diabelskie, bo miało wyrzeźbione szpony. Wilkołak to, uwaga, MUGOL, zamieniający się w wilka. Seria o Harrym Potterze jest rasistowska, bo czarodzieje szanują tylko czystą, czarodziejską krew – co tam, że to pogląd jedynie czarnych charakterów serii i to tak jakby tłumaczyć, że „Krzyżacy” są źli, bo bohaterowie odcinali sobie języki i wydłubywali oczy. A Harry uznał panowanie Voldemorta, bo ZOSTAŁ ZMUSZONY, by pokłonić mu się na cmentarzu. I w ogóle on walczył z Czarnym Panem, bo bał się, że go wyrzucą ze szkoły, a nie, że chciał zwalczać zło czy coś. Brednie na bredniach bredniami przeplatane.

Wiedzieliście, że Rowling, tworząc powieść wielowątkową nie sprawia, że książka jest lekturą porządną i trzymającą w napięciu, ale chce wprowadzić czytelnika w trans, by zawładnąć jego podświadomością? Wiedzieliście, że Harry, Ron i Hermiona nigdy nie płaczą? Wiedzieliście, że w „Harrym Potterze” nie ma ani jednej radosnej, napawającej nadzieją sceny? Ja też nie. A przeczytałam serię dwa razy.

Kogo z całego cyklu Rowling wychwala Kuby? PANIĄ Umbridge. Tak, zawsze z szacunkiem mówi o niej „pani”, jakiego to zaszczytu nie dostąpiła żadna inna postać. Według Kuby Umbridge popiera to, co powinien popierać czytelnik: zero praktyk magicznych. Szkoda, że Umbridge była skorumpowaną urzędniczką ministerstwa i karała uczniów, karząc im pisać coś własną krwią. Faktycznie, nauczycielka z powołania.

Naprawdę, czytając książkę Kuby natrafiałam na takie bzdury, że aż ciężko o nich pisać. Nie wiem co natchnęło tę kobietę do napisania tego opracowania, ale nie powinna była się za to zabierać, bo wyraźnie jest osobą niekompetentną. Myli fakty, przemilcza większość rzeczy, krytykuje bezpodstawnie.

Swoją drogą, patrzcie, przeczytałam „Harry’ego Pottera” i jakoś, kurczę, nie przyszło mi do głowy, żeby z tego powodu przestać chodzić do kościoła czy się modlić. Czyżbym wymykała się rozumowaniu autorki „Harry Potter – dobry czy zły”?

Ostrzegam, większych głupot w życiu nie widziałam. I mam nadzieję, że nie zobaczę.


Cytat:
"Zajęłam się Harry'm Potterem, ponieważ byłam wstrząśnięta rozmiarem zaślepienia. Nie sądziłam, że jest to możliwe: oto stoję przed TAJEMNICĄ ZŁA"

Ocena: 1/10

wtorek, 24 grudnia 2013

Święta

Witajcie Świątecznie! Dzisiaj dla Was z okazji Świąt Bożego Narodzenia - znalezione w sieci. Oto ilustracje świąteczne z bohaterami książek, filmów i seriali :)

Coś dla fanów  Supernatural, a zwłaszcza Crowley'a bądź Bobby'ego :D

Morzan chyba nie podziela świątecznego entuzjazmu Broma ;)

Parafraza Gandalfa^^

A co? Myśleliście, że Śmierciożercy nie obchodzą Świąt? Cyzia na pewno^^ O, zobaczcie - namówiła Lucjusza i Bellatrix do współpracy xD

No przecież i Kod Lyoko musiało tu wylądować!

Kompania Thorina w bożonarodzeniowym nastroju ;>

Pippin pomylił drzewo Gondoru z choinką ;o

Disneyowskie Święta zawsze naj :)

Jack Sparrow i jego wymarzony prezent ;d


Simby chyba przedstawiać nie trzeba, prawda?

Skaza chyba nie lubi świąt ;<

I znów Supernatural. Myślicie, że to Bobby ogląda zdjęcie Dena, Castiela i Sama?

Supernatural again. Biedny Castiel nie ogarnia Świąt xD

Elena i spółka. Trzeba przyznać, że autor obrazka doskonale oddał zbolałą minę Stefana xd

A tutaj jedne z moich ulubionych postaci - Ginny i Luna. Prawda, że obrazek uroczy?

A na zakończenie dzieło mojego autorstwa:




poniedziałek, 23 grudnia 2013

[61] Harry Potter i Insygnia śmierci

Na początku chciałam Was strasznie przeprosić za tak długą nieobecność. Końcówka semestru była okropna. Nawał sprawdzianów/prac domowych przytłoczył mnie kompletnie. W dodatku przed świętami też jest trochę rzeczy do zrobienia, dlatego nie miałam kiedy ani czytać, ani dodać recenzji. Za to dziś recenzja dłuższa niż zwykle (a i tak starałam się skracać...). Jutro za to - notka świąteczna ;)

Tytuł: Harry Potter i Insygnia Śmierci

Seria: Harry Potter #7

Autorka: J.K. Rowling

Wydawnictwo: Media Rodzina


Nie miałam zamiaru recenzować „Harry’ego Pottera”. Nigdy przenigdy. Są takie książki, które strasznie trudno obiektywnie zrecenzować. Ale  ostatnio dorwałam w promocji „Insygnia śmierci”, co sprawiło, że postanowiłam je sobie przypomnieć, więc spróbuję i zrecenzuję. Moi drodzy! Przygotujcie się na mnóstwo zachwytów! Dodatkowo ta recenzja może być troszkę… nieogarnięta.

Głównym bohaterem książki jest… nie no, przecież tego nie trzeba chyba pisać. Mimo wszystko. Tak w maksymalnym skrócie: młody czarodziej Harry Potter powinien właśnie rozpocząć siódmy rok nauki w Szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie, ale rzuca edukację i rusza wypełnić misję, dzięki której będzie mógł pokonać swojego największego wroga, śmiertelnie niebezpiecznego czarnoksiężnika, Lorda Voldemorta. Misję tę zlecił mu zmarły dyrektor Hogwartu, Albus Dumbledore. Jednak po śmierci Dumbledora wychodzą na jaw takie tajemnice z jego życia, które sprawiają, że Harry zaczyna wątpić w słuszność poczynań byłego dyrektora. W dodatku młody czarodziej dowiaduje się o istnieniu tzw. Insygniów śmierci. Czym są? Co mogą dać właścicielowi? Harry’emu towarzyszą nieodłączni przyjaciele – Ron i Hermiona. Jak skończy się ich walka z Voldemortem?

Czy jest tu ktoś, kto nie słyszał o Harrym Potterze? Kto nie widział ani jednego filmu? Nie czytał ani jednej książki?”Insygnia śmierci” to ostatnia część genialnego cyklu autorstwa J.K. Rowling. Różni się nieco od pozostałych, przede wszystkim dlatego, że akcja poprzednich tomów toczyła się głównie w Hogwarcie. Czytając siódmą część, tęskniłam chwilami za magiczną atmosferą tego cudownego zamku. Brakowało mi meczów Quiditcha, nauczycieli, Irytka, mówiących portretów i zaczarowanego sklepienia Wielkiej Sali. Brakowało mi chatki Hagrida i jego dziwnych zwierzaków, szkolnych błoni i nawet wiecznie zrzędzącego woźnego Filcha. Czytając książkę naprawdę za tym tęskniłam. Tęskniłam razem z Harrym, Ronem i Hermioną – im też brakowało Hogwartu.

Muszę się na tym zamku chwilę zatrzymać, choć większość z Was pewnie doskonale zna go z książek. Tych, którzy nie czytali, pozostaje mi poinformować, że Hogwart jest szkołą absolutnie rewelacyjną! I nie chodzi tu tylko o to, że uczniowie uczą się tam magii. Rowling stworzyła szkołę, która jest czymś znacznie więcej. Dla większości uczniów jest praktycznie drugim domem (jeśli nie pierwszym w przypadku Harry’ego, Snape’a czy samego Voldemora). Ma swoją historię, tradycję. Cztery domy, na które podzieleni są uczniowie, różnią się od naszych szkolnych wspólnot, jakimi są klasy. Przede wszystkim, to, do jakiego domu się trafi, może mieć wpływ na całe przyszłe życie czarodzieja. On się z tym domem identyfikuje nawet po zakończeniu edukacji. Koledzy z jednego domu są dla siebie jak rodzina, prawie zawsze stają za sobą murem. Ten zamek jest najważniejszym miejscem akcji całej serii, toteż nic dziwnego, że ostateczna rozgrywka z Voldemortem będzie miała miejsce właśnie tam.

Zresztą, cały świat skonstruowany przez Rowling jest fascynujący. W „Insygniach” poznajemy już ostatnie jego tajemnice. Tym razem jest mroczniej, bo Voldemort powoli przejmuje władzę. Tym razem jest trudniej, bo nie można liczyć na to, że ostatecznie Dumbledore wszystko załatwi i wyjaśni. Ten świat jest już inny, ale nadal dopracowany w najmniejszych szczególikach.

Dopracowana jest także fabuła. Wszystkie wątki zostają rozwiązane, a ponieważ  wątków tych było mnóstwo, autorce naprawdę należy się uznanie. Pomyślała o wszystkim i zakończenie jest idealne. Wiem, że niektórym nie podobał się epilog, bo niby zbyt wiele zdradzał. Z jednej strony rozumiem to, bo sama lubię niekiedy otwarte zakończenia, ale tutaj… Myślę, że akurat tutaj ten epilog pasował. Przyjemnie jest wiedzieć, że autorka wymyśliła swoim postaciom przyszłość.

Właśnie, postacie. To kolejna, chyba jedna z głównych, zalet cyklu o Harrym Potterze. Przecież ja większość zestawień Top10 mogłabym zapełnić samymi bohaterami tej sagi! Przede wszystkim nie są to postacie płytkie, a wielowymiarowe. Z krwi i kości. Popełniają błędy. Nienawidzą. Wybaczają. Mogłabym tu wspaniałych postaci wymienić naprawdę mnóstwo, ograniczę się więc do kilku, którzy w tej części odegrali znaczącą rolę. Przede wszystkim Dumbledore, który okazuje się być kontrowersyjny, Severus Snape, czyli jedna z moich najulubieńszych postaci literackich i Lord Voldemort – taki powinien być czarny charakter. Dokładnie taki. Okrutny, a jednocześnie przebiegły i inteligentny. Szkoda, że najlepsze postacie w książkach często giną. Ale przecież życie nie jest urocze i cukierkowe, więc czemu książki miałyby takie być?

Sam Harry, który na przykład w filmach wychodzi na… chłopaka i znikomej ilości szarych komórek, w książce trzyma się naprawdę nieźle. Nie jest jakiś tam najzdolniejszy itd. Ale właśnie o to chodzi. To skromny, sympatyczny chłopak, nie bojący się podejmować trudnych decyzji i przejawiający spore zdolności przywódcze, choć do władzy wcale się nie pali.

Za co jeszcze kocham tę powieść? Za najlepszy rozdział na świecie – „Opowieść księcia”. Nie chcę tu zbyt wiele zdradzić tym, którzy nie czytali „Insygniów” (pewnie są tu tacy), powiem tylko, że pokazuje jednego z bohaterów w zupełnie innym świetle. Jego treść była dla mnie ogromnym zaskoczeniem. I nie umiem się przy tym rozdziale nie wzruszyć.

Podoba mi się, że autorka nie przypomina nam co chwilę, co dokładnie wydarzyło się w poprzednich tomach. Dzięki temu powieść wciąż trzyma w napięciu, czytelnik wprost ją pochłania. Dialogi są naturalne, żywe i absolutnie nie stopują tempa akcji.

Warto wspomnieć o świetnym przekładzie Andrzeja Polkowskiego, który wcale nie miał łatwego zadania z tymi wszystkimi stworzonymi przez Rowling nazwami i terminami. Polkowski zadbał o to, by jak najlepiej oddać je w języku polskim, a z tyłu książki znajdują się właśnie wyjaśnienia od tłumacza dlaczego przetłumaczył coś w taki, a nie inny sposób. Ciekawe.

Znacie to uczucie, gdy czytacie zakończenie jakiejś serii? Ten smutek, że to już koniec przygody? Chyba przy żadnym cyklu nie odczuwałam tego tak jak właśnie przy „Harrym Potterze”. Dlatego sądzę, że jeszcze do młodego czarodzieja powrócę.

„Harry Potter i Insygnia śmierci” to opowieść o przyjaźni, której nic nie zniszczy; o miłości, która trwa wiecznie; o zaufaniu, o które niekiedy bardzo trudno; o lojalności i odwadze, które prowadzą do zwycięstwa; o wybaczaniu, które wcale nie jest łatwe. O uniwersalnych wartościach, o których nie wolno nam zapomnieć.

Tym, którzy „Harry’ego Pottera” jeszcze nie czytali radzę jak najszybciej zabrać się za pierwszy tom. Obiecuję, że nie pożałujecie! 


Cytat:
- To bardzo wzruszające, Severusie - powiedział z powagą Dumbledore - A więc w końcu dojrzałeś do tego, by przejmować się losem tego chłopca?
- Jego losem? - wykrzyknął Snape - Expecto patronum! 
Z końca jego różdżki wystrzeliła srebrna łania. Wylądowała na podłodze, przebiegła przez pokój i wyskoczyła przez okno. Dumbledore patrzył, aż jej srebrna poświata zniknęła w ciemności, a potem odwrócił się do Snape'a. Oczy miał pełne łez. 
- Przez te wszystkie lata...?
- Zawsze.

Ocena: 10/10

sobota, 7 grudnia 2013

[60] Lapidarium

Tytuł: Lapidarium

Autor: Ryszard Kapuściński

Wydawnictwo: Czytelnik


Moje pierwsze spotkanie z twórczością Ryszarda Kapuścińskiego („Podróże z Herodotem”) pozostawiło po sobie podziw dla autora za jego błyskotliwe uwagi i umiejętność wnikliwej obserwacji, ale jednocześnie lekkie zniechęcenie, bowiem lektura chwilami mnie nudziła. Przez niektóre momenty nie mogłam przebrnąć, do książki podchodziłam dwa razy, bo za pierwszym razem poległam w połowie. Postanowiłam jednak dać Kapuścińskiemu szansę. I całe szczęście, bo sporo bym straciła!

„Lapidarium” nie ma tak naprawdę żadnej fabuły. To, jak może wskazywać  tytuł, zbiór luźnych notatek. Książka zawiera zapiski reportera z podróży z lat 80. Spisywane były w różnych zakątkach świata: w Meksyku, Nowym Jorku, Kolonii, Londynie, Oxfordzie, Los Angeles, Filadelfii, a wreszcie w Gdańsku i Warszawie.

Możemy tu przeczytać zarówno rozważania samego autora, jak i wypowiedzi jego rozmówców czy ciekawe cytaty. Wszystkie są mądre, nietypowe, warte uwagi i, co najważniejsze, prawdziwe.

Obraz świata i ludzi inny był te trzydzieści lat temu, a dzięki tej książce możemy go poznać, zagłębić się w niego. Okiem reportera dostrzec rzeczy, o których nie dowiemy się na lekcjach historii.

Krótkie fragmenty sprawiają, że „Lapidarium” nie może się znudzić. Zwłaszcza, że naprawdę każdy z tych fragmentów jest ciekawy. Nad wieloma trzeba się zatrzymać, pomyśleć. Z niektórymi możemy się nie zgodzić, ale przecież o to chodzi, prawda? O poznawanie poglądów innych niż nasze, o poszerzanie horyzontów. Zapewniam, że ta książka jest świetną ku temu okazją.

Ryszard Kapuściński po raz kolejny pokazuje, że potrafi obserwować jak nikt inny i wyciągać niezwykle trafne wnioski. Powoli wkracza do grona moich ulubionych pisarzy.  Potrafi opisywać pewne sytuacje w niezwykle obrazowy sposób, tak, ze utrwalają się w naszej pamięci.

Weźmy jeden z wielu odmalowanych tu słowem obrazów. W Kolonii Kapuściński porównuje katedrę i centrum handlowe. Katedra jest pusta, sklepy wypełnione po brzegi. To do nich zmierzają ludzie. To ciekawe spostrzeżenie - niektórzy ludzie mają już innych bogów. 

Kapuściński opisał świat, w którym coś się zmienia, coś się dzieje. Świat na przełomie wieków, świat u progu zmiany. Jeszcze nie wiadomo, co ta zmiana przyniesie, na razie tylko można próbować się tego domyślić. I autor próbuje. Z jakim skutkiem? Przekonajcie się sami. 


Polecam. Przez duże „P”.  Co do mnie, z pewnością sięgnę po kolejne „Lapidaria”.


Cytat:
"Życzę ci, żebyś zawsze się dziwił. W dniu, w którym przestaniesz się dziwić - przestaniesz myśleć, a przede wszystkim - czuć."

Ocena: 9/10

środa, 4 grudnia 2013

Podsumowanie listopada

Witajcie w grudniowym iście przedświątecznym nastroju! Czy wy też zaczęliście już nucić świąteczne piosenki? Mnie od kilku dni po głowie wciąż lata to: http://www.youtube.com/watch?v=_-TQFwPP9dI

W listopadzie ukazały się standardowo 4 recenzje:


Najwyższą ocenę (6) uzyskał znakomity finał serii Zawrocie Hanny Kowalewskiej - Przelot Bocianów.



W Waszej ankiecie na książkę października potrójny remis. Tyle samo punktów uzyskały: trzeci tom Achai Andrzeja Ziemiańskiego oraz Delirium i Pandemonium Lauren Oliver.

 


Udało mi się nawiązać pierwszą współpracę - z wydawnictwem Media Rodzina - i to uważam za główne wydarzenie tego miesiąca. ^^ 

Dodałam także jedno Abecadło oraz notkę Na szklanym ekranie: W pierścieniu ognia.

Poza tym chciałabym Was zaprosić na mojego nowego bloga, którego założyłam do spółki z trzema koleżankami. Jest to analizatornia blogowa, a więc będzie sporo śmiechu :D Zapraszam!


Pozdrawiam i zapraszam do głosowania w nowej ankiecie ;)

niedziela, 1 grudnia 2013

[59] Biały kieł

Tytuł: Biały Kieł

Autor: Jack London

Wydawnictwo: Zielona Sowa

Myślę, ze napisać dobrą książkę o zwierzętach to wcale nie łatwa sztuka. Próby zrozumienia zwierzęcia i oddania jego istoty na papierze wymagają od autora olbrzymiej wyobraźni i wrażliwości na przyrodę. Nie każdy potrafi więc o zwierzętach pisać ciekawe powieści. Nie każdy, ale Jack London jak najbardziej!

Tytułowy Biały Kieł to wilk z domieszką psa. Swój wczesny szczenięcy okres spędza wraz z matką w Puszczy, odkrywając świat  i rozwijając się. Świat wilczka przewraca się do góry nogami, gdy pewnego dnia trafia on do indiańskiej wioski. Od tej pory jego życie nierozerwalnie będzie związane z dwunożnymi bogami (bo w oczach małego szczeniaka potęga cywilizacji wynosi ludzi na stanowisko bogów). Jednak Biały Kieł dość szybko odkryje, że ci bogowie nie zawsze są dobrzy, a ich ręce potrafią czynić wiele okrutnych rzeczy. Czy zwierzę spotka się kiedyś z odrobiną życzliwości? Czy porzuci w końcu ludzi, by podążyć za wołaniem natury?

Historię Białego Kła poznajemy początkowo jeszcze przez historię jego matki. Śledzimy życie wilczura od samych narodzin. Podobnie jak w powieści „Zew krwi” mamy możliwość obserwowania świata z perspektywy zwierzęcia, ale w tym przypadku nie tylko. Ludzie są tu bardziej niż w książce o Bucku obecni.

Dialogów nie ma zbyt wiele, ale są naturalne, dobrze napisane. Opisy są fantastyczne. Czytelnik może z łatwością wczuć się w surowa atmosferę i klimat Alaski, którą autor świetnie zna ze swojego własnego życia.

Biały Kieł jest bohaterem nietypowym. Nie jest wcale sympatyczny ani uroczy. Mimo wszystko ma w sobie coś, co sprawia, że od początku do końca trzymamy za niego kciuki. No, ja na pewno trzymałam.
Trochę mnie denerwowały literówki itp., jednak wydanie, które czytałam jest dość stare i pozostaje mi ufać, że nowsze pozbawione są błędów.


„Biały Kieł” mówi o przyjaźni psa i człowieka. O tym, że psia wierność niejednokrotnie przewyższa tę ludzką, co jest niestety smutnym wnioskiem. Ponadto London pięknie ukazuje, ze nikt nie rodzi się zły, a na to, jacy jesteśmy, mają przede wszystkim wpływ nasze doświadczenia życiowe. Myślę, że warto o tym pamiętać w kontaktach z innymi. 


Cytat:
"Człowiek poniósł pół klęski, jeśli się uznał za pokonanego"

Ocena: 9/10

środa, 27 listopada 2013

Na szklanym ekranie: W pierścieniu ognia

Tytuł: Igrzyska śmierci: W pierścieniu ognia

Reżyser: Francis Lawrence

Na podstawie: Suzanne Collins, W pierścieniu ognia


Jedna z najbardziej przeze mnie wyczekiwanych w tym roku premier kinowych nareszcie weszła na ekrany. Sama nie wiem czemu tak bardzo nie mogłam się jej doczekać, skoro pierwsza część jakoś mnie specjalnie nie zachwyciła. Chociaż trzeba przyznać, że zwiastuny drugiej robiły nadzieję. Nadzieja matką głupich? Nie tym razem!

Zmiana na stanowisku reżyserskim (Gary’ego Rossa zastąpił Francis Lawrence) wyszła ekranizacji na dobre. „W pierścieniu ognia” nie straciło żadnej z zalet swojej poprzedniczki, za to większość niedociągnięć została poprawiona. Widać to od razu. Narracja jest poprowadzona o wiele płynniej, Lawrence odpowiada historię Katniss jakoś staranniej. Przede wszystkim nie ma tu retrospekcji, które biorą się nie wiadomo skąd.
Aktorsko jest wciąż lepiej, choć i w pierwszej części nie było źle. Tutaj z każdą kolejną minutą wszystko wygląda wiarygodniej. Jennifer Lawrence grająca główną rolę ma naprawdę talent i świetnie go wykorzystuje. Poprawił się Josh Hutcherson jako Peeta. No nareszcie zmienili mi trochę fryzurę. Na uwagę zasługuje rewelacyjna kreacja Johanny w wykonaniu Jeny Malone (kocham scenę w windzie xD). Miałam obawy co do Sama Claflina, który wcielał się w Finnicka, jakoś inaczej go sobie wyobrażałam. Na szczęście moje obawy okazały się zupełnie bezpodstawne, był idealny. Wiem, że ci, którzy nie czytali książki, przez połowę filmu wahali się, po której Finnick jest stronie, a przecież o to chodziło.
Nie muszę, mam nadzieję, wspominać o genialnym Donaldzie Sutherlandzie (prezydent Snow),a co dopiero o jednym z moich ulubieńców w tych filmach – Woodym Harrelsonie – nie wyobrażam sobie innego Haymitcha.

Wiem, wiem, pominęłam Gale,a (Liam Hemsworth), ale jakoś się moim zdaniem tu nie wyróżniał.
Brawa, brawa i jeszcze raz brawa dla twórców tej części za podjęcie wyzwania, jakim było stworzenie tej wymyślnej areny, którą wymyśli
ła pani Collins. A jakie efekty!

Jeśli już mowa o efektach, to wszelkie „bajery” są na wysokim poziomie. Uwielbiam suknię Katniss podczas prezentacji. Trish Summerville – pani od kostiumów – jest geniuszem i tyle!

Co mi się nie podobało? Trzy rzeczy. Pierwsza – bąble po zatruciu tą dziwną mgłą na arenie były rażąco sztuczne, ani przez chwilę nie uwierzyłam, że bohaterom może się coś stać z ich powodu. Druga rzecz – scena „wyciągania” Katniss z areny. Zaczęła się rewelacyjnie, te kolory itd., a potem… ugh... Ręce rozłożone niczym Jezus, dziwna mina i niepotrzebne zupełnie zbliżenie ;/

Mój trzecie problem z tym filmem: dlaczego oni nadal dostają dołączone do podarunków od sponsora notatki? Na litość Boską, są na arenie! Nie mogą mieć JAKIEGOKOLWIEK kontaktu werbalnego ze światem zewnętrznym!

Podsumowując, „W pierścieniu ognia” to porządna ekranizacja, o niebo lepsza od swojej poprzedniczki. Wzrusza i trzyma w napięciu. Idealnie oddaje stworzone przez panią Collins wielowymiarowe postacie. Nadaje się zarówno dla tych, którzy książki nie czytali, jak i dla zagorzałych czytelników „Igrzysk”. Kto jeszcze nie widział, temu radzę czym prędzej wybrać się do kina!


A teraz pozostaje mi czekać na drugą część „Hobbita” ;)


Książka vs. Film: Książka

sobota, 23 listopada 2013

[58] Zew krwi

Tytuł: Zew krwi

Autor: Jack London

Wydawnictwo: Zielona sowa


„Zew krwi” miałam w planach już od jakiegoś czasu, ale jakoś się z tą książką rozmijałam. A to zupełnie zapomniałam, że chcę przeczytać tę pozycję, a to nie było jej w bibliotece, a to trafiało się coś zupełnie innego i przygotówka Jacka Londona schodziła gdzieś na dalszy plan. Ostatnio rzuciła mi się w oczy na bibliotecznej półce i w końcu postanowiłam się za nią zabrać. Absolutnie nie żałuję. Co najwyżej tego, że tyle zwlekałam.

Głównym bohaterem powieści (właściwie rozbudowanego opowiadania, bo objętość to ok. 80 stron, a i wątek  tylko jeden) jest pies o imieniu Back. Mieszka na farmie, jest ulubieńcem sędziego,  a jego życie wypełniają odpoczynek i zabawa. Tak jest do czasu, gdy jeden  ogrodników uznaje, że nie zarabia zbyt wiele i dodatkowy zastrzyk gotówki bardzo by mu się przydał. Zastrzyk ten ma postać sprzedaży Bucka, który trafia na Alaskę jako pies zaprzęgowy, na które ostatnio jest wielki popyt, bowiem uaktywnili się poszukiwacze złota. Psisko jest duże, silne, ma długą sierść, nadaje się więc idealnie.  Od tej pory zwierzę przejdzie prawdziwą metamorfozę. Życie w zaprzęgu to nie królowanie na farmie sędziego. Tutaj panuje „prawo pięści i kłów”. Buck jest jednak inteligentnym stworzeniem, bardzo szybko się uczy. Aby przetrwać musi wyzwolić w sobie dawno uśpione instynkty. Jak potoczą się jego losy?

Sam pomysł na historię Bucka jest nowatorski. Całą przygodę, mimo trzecioosobowej narracji, poznajemy z punktu widzenia psa. Ten zabieg pozwala nam lepiej zrozumieć głównego bohatera, któremu od początku do końca kibicujemy. Buck jest inteligentny, odważny, charakterystyczny.

Akcja nie mknie przed siebie w jakimś zawrotnym tempie, nie wlecze się jednak ani nie dłuży. Autor potrafił znaleźć złoty środek. Muszę przyznać, że z coraz większym zaciekawieniem śledziłam dzieje Bucka. Każdy rozdział opowiada o nieco innym etapie jego życia. Bo podróż przez Alaskę nie zawsze jest dla psów zaprzęgowych taka sama. Zmiana właściciela to zmiana całego rytmu podróży, to nowe zwyczaje, nowa hierarchia w drużynie.

Językowo jest nadzwyczaj zgrabnie. Dialogów jest niewiele, ale te które są, wypadają naturalnie. Opisy plastyczne, płynne. Nic dodać, nic ująć.

Trochę żałuję, że książka nie jest nieco dłuższa, bo zdążyłam się naprawdę wciągnąć.

Realia Alaski przedstawione są szczegółowo, wiarygodnie i ciekawie. Zapewne miał na to wpływ fakt, że autor spędził tam kilka ładnych lat, czego „Zew krwi” jest właśnie owocem. I nie tylko on. Mam zamiar zaraz zacząć „Białego kła”, zapewne utrzymanego w podobnym stylu.


Polecam bezapelacyjnie. Nie jest to coś wybitnego, czego nie zapomnicie za żadne skarby świata, ale porządna, mądra książka przygodowa, stanowiąca idealną rozrywkę na wieczór. 

Tak btw. może mi ktoś wyjaśnić, jak można było zrobić tak dziecinną okładkę? ;_;


Cytat:
"Znana jest cierpliwość dzikiego świata - wytrwała i niestrudzona, uparta jak samo życie. Cierpliwość, która utrzymuje w bezruchu przez długi szereg godzin pająka na pajęczynie, zwiniętego węża i panterę w zasadzce. Cierpliwość ta jest cechą szczególną życia, które poluje na inne życie." 

Ocena: 8/10

środa, 20 listopada 2013

Abecadło: Postacie kobiece

Ostatnio były postacie męskie, dzisiaj pora na kobiety czy też dziewczynki z literatury, które moim zdaniem zasługują na uznanie. Trochę się ich nawet nazbierało, chociaż to faceci przeważnie częściej zdobywają w książkach moją sympatię. Tak w ogóle to tym razem uzupełniłam moje abcecadło o literkę "y", której z reguły nie uwzględniam (z przyczyn wiadomych), ale musiałam zrobić wyjątek, bo nie wyobrażam sobie, żeby miało mi tu zabraknąć Yennefer...

A - Ania Shirley (Ania z Zielonego wzgórza)

B - Brianna (GONE: Zniknęli)

C - Ciri (Wiedźmin)

- Doryna (Świętoszek)

Eowina (Władca pierścieni)

F - Flora (Primavera)

G - Ginny Weasley (Harry Potter)

Hermiona Granger (Harry Potter)

I - Isobel (Drżenie)

Jenna (Septimus Heap)

K - Katniss Evardeen (Igrzyska śmierci)

L - Lena (Delirium)

M - Minerva McGonnagall (Harry Potter)

N - Nasuada (Dziedzictwo)

Olivia (Charlie Bone)

P - Pollyanna (Pollyanna)

- Rue (Igrzyska Śmierci)

S - Sara Crewe (Mała Księżniczka)

Triss Merigold (Wiedźmin)

U - Unika (Unika)

W - Wagabunda (Intruz)

Y - Yennefer (Wiedźmin)

Z - Ziya (Kroniki Rodu Kane)

Jak zwykle pytanie do Was - co myślicie o tym zestawieniu? Kim są Wasze literackie faworytki?

sobota, 16 listopada 2013

[57] Elena. Wygrać z losem

Tytuł: Elena. Wygrać z losem

Seria: Elena #1

Autorka: Nele Neuhaus

Wydawnictwo: Media Rodzina


Dumna i szczęśliwa zabieram się za recenzję mojego pierwszego egzemplarza recenzenckiego ;d

„Elena. Wygrać z losem” to pierwsza część nowego cyklu niemieckiej autorki Nele Neuhaus. Skierowana jest do młodzieży, ale myślę, że raczej tej młodszej młodzieży (dwunasto-, trzynastolatków).

Główną bohaterką jest trzynastoletnia Elena Weiland, której rodzina prowadzi stadninę koni. Od małego wychowywana w środowisku jeździeckim dziewczyna, żyje jednak w cieniu brata, startującego bardzo często w konkursach skoków przez przeszkody. Bardzo się więc cieszy, gdy ojciec oznajmia jej pewnego dnia, że nowonarodzony źrebak będzie wyłącznie jej koniem. Niestety, Fritzie (tak Elena nazywa swojego nowego wierzchowca) ulega poważnej kontuzji i jej ojciec spisuje go na straty. Dziewczyna jednak nie poddaje się. Pomaga w leczeniu konia i w tajemnicy przed ojcem zaczyna go trenować. Ma dwoje najbliższych sprzymierzeńców: przyjaciółkę Melike i, co ją z początku bardzo zaskakuje, Tima Jungbluta. Jednak rodziny Weilandów i Jungblutów od dawna się nienawidzą. Najmłodsze pokolenia, choć nikt nie wyjaśnił im nigdy przyczyn konfliktu, mają surowy zakaz rozmawiania ze sobą.

Niespodziewanie stadnina rodziców Eleny wpada w poważne kłopoty finansowe, które silnie odbijają się na relacjach w rodzinie. W dodatku w okolicy coraz częstsze są kradzieże koni, a w pobliskim lasku, w zapuszczonej do niedawna leśniczówce, Elena i Melike odkrywają kilka, zamieszkanych, końskich boksów. Czyżby to były skradzione zwierzęta? Co domniemane koniokrady mają wspólnego z rodzinami Weilandów i Jungblutów? I najważniejsze, co takiego wydarzyło się w przeszłości, że Elena i Tim nie mają nawet prawa ze sobą rozmawiać?

Zacznę od tego, co mi się nie podobało, żeby później przejść do przyjemniejszych rzeczy. Na początku: język. Mój Boże, jak te niektóre zdania były zbudowane. Weźmy choćby taki fragment: „Zazwyczaj babcia była człowiekiem, że do rany przyłóż, jednak często zostawała z całym domem na głowie, więc rzadko można było ją spotkać w dobrym humorze.” To ona jednak częściej była milusia, czy raczej bez kija nie podchodź? Przecież jedno przeczy tu drugiemu. Takich wpadek było sporo, jednak głównie przez pierwszych, bo ja wiem, 50 stron. Jak gdyby autorka wyrabiała się z każdym kolejnym rozdziałem, tak więc, czytało się coraz lepiej.  Podobnie jak tylko na początku głównej bohaterce zdarzało się nazywać dorosłe, sportowe wierzchowce, konikami. Dobrze, że później się to nie zdarzało, bo brzmiało tak infantylnie, że zaczynałam do tej książki gadać: „Nie, Eleno, nie idziesz zaprowadzić do stajni KONIKÓW, idziesz zaprowadzić KONIE. Może jeszcze idziesz z nimi nie do stajni, a do stajenki?”

Ponadto wątek miłosny między Eleną i Timem wydał mi się tutaj zupełnie niepotrzebny. Moim zdaniem całość wypadłaby naturalniej, gdyby tę dwójkę połączyła zwykła, solidna przyjaźń. Bardziej to pasuje do wieku głównej bohaterki niż szalona miłość.

Fabuła jest solidnie skonstruowana i przedstawiona. Chociaż wątek skłóconych ze sobą rodzin może wydawać się schematyczny, tutaj pasuje. Nie wziął się znikąd, jest dobrze uzasadniony i wystarczająco zawiły, by wprowadzać co niektórych bohaterów w błąd i trochę namotać, a jednocześnie da się go zrozumieć.

Co do postaci, to są one dość różnorodne i zupełnie nieźle zarysowane. Sama Elena nie jest kimś nadzwyczajnym, ale też nie do bólu przeciętnym, jak na przykład zmierzchowa Bella. Rzadko także bywa irytująca. Chociaż na lekcji matematyki niezbyt wykazuje się inteligencją (nauczyciel zadaje jej zadanie naprawdę proste, jak na trzynastolatkę, a ona nawet nie próbuje go rozwiązać). Jest jednak bardzo odważna. Widzimy jej przemianę, Kidy z naiwnego nieco dziecięcego świata, wkracza w nieco doroślejsze życie. Sporo się uczy na błędach zarówno swoich, jak i cudzych. Polubiłam też Tima i Melike, która zawsze wnosi ze sobą uśmiech i swobodę.

Słyszałam już porównania „Eleny” do innej serii o koniach, „Heartlandu”. Mimo kilku podobieństw, które widzę zwłaszcza w postaci ojców – zarówno ojcec Eleny, jak i Amy z książek Lauren Brooke, popełnili wiele błędów, ale starają się je naprawić, książki te znacznie się od siebie różnią, chociażby klimatem. „Heartland” mówi o stadninie zupełnie innej niż ta ukazana w „Elenie”. Tutaj są interesy, profesjonalizm, spore pieniądze, prestiż. Przeczytanie o tym świecie, dobrze opisanym w pierwszoosobowej narracji, było nawet interesującym doświadczeniem. Zwłaszcza dla kogoś, kto tak jak ja, bardzo lubi konie.


Mimo kilku niedociągnięć, mogę z czystym sumieniem polecić tę książkę, choć tak jak wspomniałam, raczej młodszym nastolatkom. Jestem pewna, że ja sama, kilka lat temu byłabym nią wręcz oczarowana. Teraz z kolei spędziłam przy niej całkiem sympatyczne trzy wieczory, bo lektura jest przyjemna w odbiorze i szybko się ją czyta. Jest także dosyć mądra. Mówi nie tylko i miłości do konia i nie poddawaniu się, ale też o tym, co w życiu najważniejsze, o wzajemnym zrozumieniu i problemach rodzinnych, wcale nie łatwych do rozwiązania. Uczy wybaczania.

Ja z przyjemnością sięgnę po kontynuacje. 

Cytat:
"Jak wiadomo, kiedy życie chce nam zrobić przykrą niespodziankę, nie ma co liczyć na jakiekolwiek znaki ostrzegawcze. Czasem człowiek nie zauważa nawet samego momentu, kiedy przychodzi nieszczęście". 

Ocena: 6/10


Książkę mogłam przeczytać dzięki wydawnictwu Media Rodzina. Dziękuję!


P.S. Przepraszam za tę grafikę, blog przechodzi mały remont i nagłówek nie chce mi się coś zmniejszyć. Postaram się w tym uporać w ciągu najbliższych paru dni.

sobota, 9 listopada 2013

[56] Żmija

Tytuł: Żmija

Autor: Andrzej Sapkowski

Wydawnictwo: Supernowa


Tak! Dorwałam w swoje ręce kolejną powieść Sapkowskiego. Niestety, nie osławioną „Trylogię Husycką”, a „Żmiję”. Rezultat? Rozczarowanie. I to przez duże „R”.

Fabuła jest… dziwna. Ale prawda jest taka, że nie zła. Po prostu trudna do ogarnięcia, trzeba bardzo uważnie się wczytać, bo nakładają się na siebie losy kilku osób. Głównym bohaterem jest radziecki żołnierz walczący w Afganistanie lat 80. XXw., Paweł Lewart. W pobliżu zastawy, na której stacjonuje, spotyka dziwną złotą żmiję. Jej wzrok przynosi mu halucynacje, dzięki którym możemy poznać losy brytyjskiego oficera z XIXw. oraz wojownika macedońskiego z czasów Aleksandra Wielkiego. Ich wszystkich łączy żmija. Jak wpłynie na ich losy? Czy Lewart, zwany Paszą, potrafi oprzeć się hipnotyzującemu spojrzeniu złocistych oczu gada? Jak skończy się wojna dla niego i innych?

Zanim przeczytałam tę książkę, spodziewałam się mistrzowskiego stylu Sapkowskiego. Wiecie, poczucia humoru, inteligencji itd. Dostałam mnóstwo fachowych określeń, których nawet już nie chciało mi się szukać w umieszczonym na końcu książki „słowniczku”. Wiemy, że autor jest wykształcony, serio. Nie musi nas o tym przekonywać w co drugim zdaniu, podającym profesjonalne (bądź żargonowe) nazwy rodzajów granatów i min.

Zanim przeczytałam tę książkę, spodziewałam się wartkiej akcji. Dostałam powieść, która chwilami okropnie się dłuży, choć pisana jest raczej jak rozbudowane opowiadanie, bo brak tu podziału na rozdziały.
Zanim przeczytałam tę książkę, spodziewałam się psychologicznie pogłębionych rysów postaci. Dostałam masę żołnierzy, bardzo do siebie podobnych (no, może ze dwóch miało jakieś tam charakterystyczne cechy). Mam tu na myśli także głównego bohatera. Trochę zaczynałam go lubić za jego małomówność i powściągliwość, ale cała jego osobowość w pewnym momencie wyparowała, zastąpiona jedynie fascynacją żmiją.

Żmija wydaje mi się wpleciona do powieści na siłę. Szczerze mówiąc, gdyby to była zwykła powieść wojenna, bez żmii, prawdopodobnie byłaby lepsza.

Ale dość narzekań. „Żmija” ma też kilka plusów. Po pierwsze – zakończenie. Jest typowo w stylu Sapkowskiego – trochę refleksyjne, trochę niedomknięte. Takie jakie powinno być.

Kolejny plus? Sam pomysł na połączenie losów różnych ludzi z różnych epok, walczących na tym samym terenie, ale w różnych czasach, jest świetny. Szkoda, że wykonanie troszkę nawaliło.

Gdzieś tam, pośród tego deszczu wyrażeń wojennych, pośród wizji zsyłanych przez żmiję, widać przebłyski humoru i ironii. Gdzieś tam kryje się dobra powieść. Niestety, strasznie głęboko.

A teraz najważniejsze – przesłanie. Ta książka mówi o bezsensie i okrucieństwach wojny. O losach żołnierzy, którym każe się zabijać – więc zabijają. Każe się walczyć – walczą. Za myślenie można zostać srogo ukaranym. Rozważanie słuszności systemu nie kończy się dobrze. Socjalizm. Totalitaryzm.
Przesłanie zdecydowanie mądre.


Myślę, że jeżeli ktoś interesuje się tematyką wojenną, a równocześnie nie przeszkadza mu wątek fantastyczny, powinien po „Żmiję" sięgnąć. Bo to nie jest zła powieść. Chyba po prostu po genialny „Wiedźminie”, świetnym tomie opowiadań „Maladie” i całkiem niezłym „Świecie króla Artura” czegoś innego spodziewałam się po autorze. 

Mimo wszystko, Sapkowskiego nadal uważam za geniusza. Ale każdemu zdarzają się wpadki. "Żmija" zdecydowanie zalicza się do wpadek. 


Cytat:
"Legendy - uśmiechnął się Astrajos - choć wymyślane, źródło mają w pragnieniach bądź lękach, dwóch siłach, które rządzą światem. Nie zrozumie się legendy, nie rozumiejąc własnych pragnień i lęków. 

Ocena: 5/10

środa, 6 listopada 2013

Podsumowanie października

Nie mogę uwierzyć, że już  dwa miesiące szkoły za nami - jak ten czas szybko leci. Jeszcze trochę, a w sklepach zaczną królować mikołaje i świąteczne dekoracje^^

W tym miesiącu ukazały się, jak zwykle, cztery recenzje:

Jak widać, królowała więc trylogia Lauren Oliver. Jej trzecia część, Requiem, uzyskała u mnie w październiku najwyższą ocenę - 6.



W Waszej ankiecie najwięcej głosów zdobyła ostatnia część serii GONE: Zniknęli Michaela Granta, czyli Faza szósta: Światło. Muszę przyznać, ze w pełni się z tym wyborem zgadzam ;)


Zaczęłam także nowy (kolejny nieregularny) cykl na blogu: Abecadło. Zasady są proste,więc jeśli ktoś chce dołączyć do zabawy to zapraszam ;) Ukazały się jak na razie dwie notki z tego cyklu.

Co jeszcze ciekawego w tym miesiącu? Byłam na konwencie fantasy, bo po raz pierwszy coś takiego odbyło się w moim mieście (szok!). Miałam nawet dodać o tym notkę, ale nie zrobiłam żadnych zdjęć ;/ W każdym razie Tetcon: reaktywacja był całkiem niezłym przedsięwzięciem, dowiedziałam się apru ciekawostek, spotkałam ciekawe osoby, podyskutowałam na różne tematy dotyczące filmów, książek i mojego ulubionego serialu - Supernatural. Zagrałam w planszówkę Hobbit, która ma dziwną instrukcję (albo jesteśmy za tępe, żeby ją zrozumieć xd) i wzbogaciłam się o przypinkę z okiem Saurona^^

Udało mi się też nawiązać moją pierwszą współpracę recenzencką z wydawnictwem Media Rodzina i strasznie się z tego cieszę^^ Powieść Elena już do mnie dotarła. Recenzja w następną sobotę. :)

A co u Was w październiku? Jesteście gotowi na nadejście zimy, która pewnie niedługo do nas zawita? 

Pozdrawiam i zapraszam do głosowania w nowej ankiecie ;>





sobota, 2 listopada 2013

[55] Przelot bocianów

Tytuł: Przelot bocianów

Seria: Zawrocie #5

Autorka: Hanna Kowalewska

Wydawnictwo: Zysk i S-ka


Po długim czasie oczekiwania natrafiłam w bibliotece na prawdziwy skarb – „Przelot bocianów”. Jest to ostatnia część serii „Zawrocie” Hanny Kowalewskiej. Serii, którą byłam absolutnie zachwycona.

Tak się jakoś złożyło, że mamy jesień, a poprzednie książki tego cyklu także jesienią czytałam. To zresztą idealna na nie pora. Długie wieczory, kubek ciepłej herbaty i poetycka proza Hanny Kowalewskiej – raj na ziemi.

Już zdążyłam zapomnieć jakie emocje potrafi budzić zawrocie. Już zdążyłam zapomnieć jak bardzo nakłania do refleksji.

W tej części główna bohaterka, prawie trzydziestoletnia Matylda Malinowska, odkrywa, że jest w ciąży. Ten fakt przewraca całe jej dotychczasowe życie do góry nogami, bo to ciąża zupełnie nieplanowana. W dodatku sytuacja rodzinna, jak zwykle, niewesoła. Czy Matylda da sobie radę? Czy uda jej się poukładać życie na nowo? Czy dziewczyna znajdzie w końcu szczęście? A jeśli tak, to u czyjego boku? Czy znajdzie się ktoś życzliwy przyszłej matce? Czy rodzina w końcu się ocknie i postanowi wesprzeć główną bohaterkę?
W dodatku coś złego dzieje się z Zawrociem. A kuzyn Paweł, mimo, że jest w Nowym Jorku, postanawia dać o sobie znać…

Zanim zaczęłam czytać tę powieść, zastanawiałam się jak jeszcze autorka może skomplikować życie Matyldy. Myślałam, że bardziej już się nie da. Błąd. Oczywiście, że się da. Ba! Nawet nowe tajemnice z przeszłości się znalazły. Przywiozła ich trochę ciotka Wiktoria Kramp z Paryża – doprawdy oryginalna z niej kobieta.  Hanna Kowalewska nie przestaje zaskakiwać pomysłami.

Postacie po raz kolejny udowodniły, że co jak co, ale jednowymiarowe to nie są. Każdy z nich ma własne sprawy i zmartwienia. Na każdego wpłynęły pewne przeżycia, a blizny przeszłości niestety nie goją się tak szybko. I nigdy nie goją się zupełnie same.  Chwilami miałam ochotę trzasnąć matkę Matyldy i jej siostrę Paulę czymś naprawdę ciężkim, a chwilę później wraz z główną bohaterką próbowałam zanalizować, co sprawiło, że się tak wobec niej zachowują. Podobnie z Jaśkiem.

Wiele osób zarzuca głównej bohaterce, że nie próbuje walczyć, ze jest bierna. Dla mnie to bardziej pogodzenie się z losem, nie tracenie energii na bezsensowną szarpaninę, która zamiast czegoś dobrego mogłaby przynieść więcej bólu. Nie można zmusić nikogo do miłości. Poza tym, Matyldę wychowano tak, by myślała, że nic jej się nie należy. A przecież ona sobie radzi. Na swój sposób, ale daje radę. 

Tak jak poprzednie części, tak i „Przelot bocianów” to pamiętnik Matyldy, w którym zwraca się ona bezpośrednio do zmarłej babki (zapiski tej kobiety podsunęły jej kiedyś ten pomysł).  To zabieg oryginalny i z całą pewnością udany.

Akcja rozwija się powoli, ale ani trochę się nie dłuży. Opisów jest sporo, jednak nie nużą czytelnika. Są plastyczne, barwne, bogate, jak cały język powieści.

Wisienką na torcie okazało się zakończenie. Słodko-gorzkie. Happyend z ziarenkiem goryczy? A może smutne, ale rozjaśnione iskierką nadziei?


Zawrocie po raz kolejny mnie urzekło swoim niepowtarzalnym klimatem i poplątaną rodzinną historią. Po raz kolejny kazało się zastanowić nad wieloma sprawami. Po raz kolejny gorąco je Wam polecam.


Cytat:
"Nieważne, skąd się wyruszy, najważniejsze, gdzie się znajdzie. I ważne też - uśmiechnęła się - by po drodze umieć wypatrzeć jakieś piękne chwile."

Ocena: 10/10

sobota, 26 października 2013

[54] Requiem

Tytuł: Requiem

Seria: Delirium #3

Autorka: Lauren Oliver

Wydawnictwo: Otwarte

Nadszedł czas na finał historii Leny – dziewczyny żyjącej w świecie, w którym miłość uznano za najniebezpieczniejszą chorobę na świecie. „Requiem” kończy świetną, oryginalną, antyutopijną trylogię Lauren Oliver „Delirium”.

Główna bohaterka ma niemałe kłopoty. Jej świat jest na krawędzi wojny. „Odmieńcy” mają dość życia w cieniu. Chcą zburzyć granice. Chcą walki. W wielu miastach równolegle prowadzone są zamachy. Polityka rządu wobec mieszkańców Głuszy również się zaostrza. Porządkowi wkraczają na dzikie tereny, nigdzie nie jest już bezpiecznie.

Grupa Leny żyje w ciągłym zagrożeniu, ale chce dołączyć do walki. Dodatkowo w życiu prywatnym dziewczyny też pojawiają się zawirowania. Rozdarta pomiędzy Aleksem i Julianem musi zmierzyć się z też z przeszłością. Czy uda jej się ocalić to, co dla niej najważniejsze?

Narracja w tej części jest podzielona między Lenę i Hanę. Ta druga jest już wyleczona. Wiedzie w Portland spokojne, dostatnie życie. Wkrótce ma wyjść za przyszłego burmistrza. Obserwuje ją całe miasto. Nikt jednak nie wie, że dziewczyna toczy własną walkę. Walkę z sumieniem, niezupełnie uśpionym po delirium.
Muszę przyznać, że o ile podział narracji w „Pandemonium” na „wtedy” i”teraz” nie za bardzo mi się podobał, o tyle rozdziały z perspektywy Hany w „Requiem” były strzałem w dziesiątkę. Chyba wszyscy zastanawialiśmy się jak wygląda świat Leny widziany oczyma osoby po zażyciu remedium. Tutaj Lauren Oliver uchyla rąbka tajemnicy i pozwala nam zajrzeć za zasłonkę wyleczenia.

Akcja tej powieści jest idealnie wyważona. Zaczyna nieśpiesznie, spokojnie, by stopniowo przyspieszać aż do pełnego napięcia w końcówce. Dzięki temu ciekawość czytelnika jest stopniowo podsycana.

Pamiętacie, jak dziwiłam się, że wszyscy tak uwielbiają Aleksa, a ja nie widziałam w nim niczego szczególnego? Tutaj jego postać zyskała w moich oczach. Chłopak zaczął się wyróżniać, pokazał charyzmę, pokazał osobowość. Widać, że ten bohater się rozwinął. To zdecydowanie na plus.

Podobnie pozostałe postacie. Lena (coraz dojrzalsza), Julian (dzielnie znoszący trudną dla niego sytuację) czy Hana. Poznajemy też kolejnych członków Ruchu Oporu. Możemy obserwować jak postępują w różnych sytuacjach. No i wraca moja ulubiona mała Grace.

Na początku, gdy dowiedziałam się, że znajdę w tej części trójkąt miłosny, obawiałam się, że poziom książki gwałtownie spadnie, bo te trójkąty są często sztampowe i nudne. Tutaj jednak autorka opisała go zgrabnie, odrobinkę nawet z poczuciem humoru, nienachalnie.

Warto dodać, że okładka znów zachwyca. Wydawnictwo "Otwarte" ma naprawdę świetnych grafików. 

Przesłanie jest jasne. „Zburzcie mury”. Wolność jest wartością nadrzędną, a człowiek musi uczyć się na własnych błędach.


Finał trylogii jest jej najlepszym elementem. Aż szkoda, że to już koniec. 


Cytat:
"Nie przestaje mnie zdumiewać, że ludzie są nowi każdego dnia. Że nigdy nie są tacy sami. Trzeba ich ciągle wymyślać. Zresztą oni też ciągle musza wymyślać samych siebie."

Ocena: 10/10

środa, 23 października 2013

Abecadło: Postacie męskie



Dzisiaj kolejne Abecadło. Tym razem do każdej litery dopisałam ulubioną męską postać literacką. Tu dopiero miałam problemy. Bo jak tu wybierać między Snape'em a Syriuszem...?

A - Arsene Lupin (Arsene Lupin)

B - Brom (Dziedzictwo)

C - Cedryk (Mały Lord)

- Damon (Pamiętniki wampirów)

Edilio (GONE: Zniknęli)

F - Finnick (Igrzyska Śmierci)

G - Geralt (Wiedźmin)

Haymitch (Igrzyska Śmierci)

I - Ian (Intruz)

- Jaskier (Wiedźmin)

K - pan Kadam (Klątwa tygrysa)

L - Legolas (Władca pierścieni)

M - Murtagh (Dziedzictwo)

N - Neville Longbottom (Harry Potter)

Oromis (Dziedzictwo)

P - Paweł (Zawrocie)

Remus Lupin (Harry Potter)

S - Severus Snape (Harry Potter)

Tom Booker (Zaklinacz koni)

U - Ulysses Moore (Ulysses Moore)

W - Woland (Mistrz i Małgorzata)

Z - Zgredek (Harry Potter)


Co sądzicie o tych postaciach? Jakie byłyby Wasze typy?

sobota, 19 października 2013

[53] Pandemonium

Tytuł: Pandemonium


Seria: Delirium #2

Autorka: Lauren Oliver

Wydawnictwo: Otwarte


Zachwalane wszędzie „Delirium”, opowieść o świecie, w którym miłość uznano za chorobę,  faktycznie okazało się świetną książką, więc błyskawicznie zaczęłam drugą część. Czy utrzymała poziom poprzedniczki?

Niestety, moim zdaniem, wypada odrobinkę słabiej. Z góry zastrzegam, że tylko odrobinkę, to i tak jest rewelacyjna powieść. Zaraz wyjaśnię, czemu pierwsza część bardziej mnie urzekła, ale najpierw trochę o fabule.

Lena trafia do Głuszy samotna, zagubiona, zrozpaczona, ranna. To nie tak miało wyglądać. Miała tu być z Aleksem, to on miał jej pokazać tajemniczy, obcy świat. Ale widziała, jak Strażnicy aresztują Aleksa, jak go katują, rzucają się na niego, by go zabić. Odszedł. A ona musi odnaleźć się w Głuszy sama.

Na szczęście na dzikich terenach mieszkają ludzie pełni dobra, którzy jej pomagają. Lena dołącza do grupy Odmieńców, której przewodzi charyzmatyczna Raven. Nastolatka zmienia się. To już nie jest grzeczna, starająca się nie rzucać w oczy dziewczyna, którą poznajemy w „Delirium”. Dorosła. Przeżycia w Głuszy ją zmieniają. Staje się odważną, kobietą. Poznaje sztukę przetrwania w trudnych warunkach, poznaje zalety pracy w zespole. Znajduje swoje miejsce. Postanawia też dołączyć do ruchu oporu. Skomplikowana misja zbliża ją do jednego z głównych wrogów Odmieńców – syna przewodniczącego AWD (Ameryka Wolna od Delirii –główne stowarzyszenie popierające remedium – lek na miłość). Julian wyznaje zasady swojego ojca – że miłość jest zła i trzeba się pozbyć z powierzchni Ziemi wszelkich jej śladów. Ale czy chłopak naprawdę tak uważa? Czy ktoś może sprawić, że zmieni zdanie?

Tymczasem los szykuje dla Leny jeszcze jedną niespodziankę, która może naprawdę mocno skomplikować jej życie…

Postacie ładnie się nam tutaj rozwinęły, w dodatku dochodzą  nowe, interesujące osobowości, jak Raven czy Tack (uwielbiam Tacka, uwielbiam). Juliana (chociaż jego imię dalej kojarzy mi się z kreskówkowym królem Julianem... xD)  też polubiłam, chyba bardziej niż Aleksa, bo on przechodzi metamorfozę. Jest taką trochę Leną z pierwszej części. I ona musi się przy nim odnaleźć w nowej roli. Trochę nudna była moim zdaniem postać Blue, cały jej wątek za bardzo przypominał Rue z „Igrzysk śmierci”, zabrakło tu jakiejś świeżości.

Książkę czyta się bardzo szybko, bo pisana jest niezbyt wyszukanym stylem, ale też nie jakimś zbyt prostym. Takim w sam raz na tego typu powieść.

Przy recenzji pierwszej części zapomniałam wspomnieć, że irytowała mnie narracja w czasie teraźniejszym, nie przepadam za nią. W „Pandemonium” nie zwracałam już jednak na to uwagi.

Autorka zrezygnowała w tej części z fragmentów powiedzeń itp. z wykreowanego przez nią świata, które zawsze pojawiały się na początku rozdziałów. Z jednej strony szkoda, bo oddawały realia tej historii, ale z drugiej, jeśli pomysły się wyczerpały, to ciągnięcie tego na siłę nie byłoby dobrym pomysłem.

Największym minusem tej książki jest dla mnie to, że została ona podzielona na dwie, przeplatające się nawzajem części: „Przedtem” i „Teraz”. Nie zrozumcie mnie źle, wiem, że to urozmaicenie i wielu osobom się podobało, ale mi niezbyt. To był taki trochę spoiler. Wiadomo kto przeżyje, można się domyślić, kto nie. Tak jakoś te rozdziały „Przedtem” mogły być wplecione inaczej, sama nie wiem. Zdecydowanie wolałam „Teraz”.

Wspominałam już, że kocham okładki tej serii? Ta jest szczególnie piękna. Cudna wręcz. 


Mimo wszystko, „Pandemonium” polecam. To świetna opowieść o miłości, o próbach zmierzenia się z przyszłością, o stracie, o zapomnieniu, o wybaczaniu. O tym, że każdy zasługuje na drugą szansę, że ludzie się zmieniają. 


Cytat:
"Uzmysławiam sobie nagle, że ludzie sami są jak tunele: jak kręte, ciemne przestrzenie o głębokie jaskinie. Nie da się poznać wszystkich zakamarków ich duszy. Nie można ich sobie nawet wyobrazić.

Ocena: 8/10

sobota, 12 października 2013

[52] Delirium

Tytuł: Delirium

Seria: Delirium #1

Autorka: Lauren Oliver

Wydawnictwo: Otwarte


Wiele się ostatnio słyszy (lub czyta) o „Delirium” Lauren Oliver. Spotkałam się nawet z opiniami, że to świetny paranormal romance. Chciałabym (albo i nie) się z tym zgodzić, ale, wybaczcie, nie mogę. To nie żaden paranormal romance! Za to antyutopia owszem. A że świetna, to swoją drogą.

Nastoletnia Lena mieszka w Ameryce w przyszłości, ale jej świat znacznie różni się od naszego. Wszystko jest w nim poukładane, zaplanowane, spokojne  (no, przynajmniej pozornie). Jednak okazuje się, że ten cały ład i porządek mogą nie być najlepsze. Świat Leny jest bezbarwny, ludzie nie mają osobowości. Dlaczego tak jest? Co im odebrano? Tym ludziom brakuje miłości. Uznano ją za niebezpieczną chorobę, która unieszczęśliwia, nie pozwala myśleć racjonalnie, a w konsekwencji może prowadzić do śmierci. Dlatego każdy obywatel w dniu swoich osiemnastych urodzin otrzymuje remedium – lekarstwo na chorobę miłości – amor deliria nervosa.

Lena odlicza dni do zabiegu, odkąd skończyła sześć lat, bo przypadki zachorowan na delirię w jej rodzinie kończyły się tragicznie. Jednak na króko przed upragnionym dniem, dziewczyna poznaje tajemniczego Aleksa. Nic już nie będzie takie samo. Aleks wprowadza ją w świat tych, którzy nie poddali się remedium. Buntowników. Odmieńców.

Pochodzą z dwóch różnych światów. Czy jest dla nich szansa?

Przyznam, że pomysł na serię autorka miała genialny. Świat bez miłości – chyba każdy przyzna, że to ciekawe. Bo nie chodzi tu o zwykłe relacje damsko – męskie, ale także o miłość pomiędzy rodzeństwem, miłość rodzicielską czy choćby szczerą przyjaźń. Nie mówiąc już o wolności.
Akcja jest wartka, ale nie pędzi.  Lauren Oliver zgrabnie wprowadza nas w wykreowany przez siebie świat, pozwalając nam poznać go jak najlepiej, co sprawia, że możemy niemal poczuć jakbyśmy w nim żyli. Trzeba przyznać, że ma niesamowity talent.

Z Leną bardzo się przez tę książkę zżyłam. Zdecydowanie różni się od standardowych książkowych bohaterek. Nie jest od początku odważną bohaterką, o nie. Wręcz przeciwnie – to dziewczyna posłuszna władzy, nie zastanawiająca się nad tym, czy system, w którym żyje, jest słuszny czy też wypaczony. Nie zwraca na siebie uwagi, stara się nie wyróżniać. Ale później widzimy jej przemianę. Taką wiarygodną, a nie nagłą. I to mi się najbardziej spodobało.

Alexa też polubiłam, ale nie wydał mi się jakiś wyjątkowy. Znaczy, to nie tak, że był nijaki czy coś. Po prostu te wszystkie jego cechy – to już gdzieś widziałam. Nie jest płytki  ani nic takiego, ale też jakoś mnie szczególnie nie zachwycił.  W przeciwieństwie do pięcioletniej zaledwie Grace. Mam nadzieję, że ta dziewczynka odegra jakąś rolę także w kolejnych częściach, bo szkoda byłoby zmarnować tak… kochanej postaci.

Każdy rozdział rozpoczyna motto, opisujące świat Leny, bo pochodzące z Księgi SZZ – spisu wszystkich zasad w owym świecie obowiązującym. To rewelacyjny pomysł. Dzięki niemu cała wizja autorki jest jeszcze bardziej realistyczna.

Jedynym minusem książki jest to, że chwilami uderza ona w te irytujące, przesadnie patetyczne tony. Ale to niewielki minus, serio. 


Z niecierpliwością zabieram się do kolejnych części trylogii, która mówi o tym, że za niektóre rzeczy warto cierpieć.


Cytat:
"Jedną z najdziwniejszych rzeczy w życiu jest to, że będzie ono parło do przodu, ślepe i nieświadome, nawet, gdy nasz prywatny świat - nasza mała wykrojona przestrzeń - jest zniszczony przez kataklizmy, a nawet się rozpada."

Ocena: 9/10

środa, 9 października 2013

Abecadło: Najlepsze książki


Dzisiaj dla Was coś nowego. Przyznam, że zainspirowały mnie do tego pomysłu "Chwile z Blaskiem" na Blasku Książek, ale u mnie te notki będą miały inny charakter. Abecadło ma bardzo proste zasady - do każdej litery alfabetu dopisujemy coś, co się na nią zaczyna i jest związane z tematem aktualnej notki. Oczywiście do niektórych literek można czasem nie znaleźć nic. Dzisiaj pierwsza taka notka, czyli...

Najlepsze książki

A - Atramentowa Trylogia, Cornelia Funke

B - Baśniarz, Antonia Michaelis /recenzja/

C - Córka Rembrandta, Lynn Cullen

D - Drżenie, Meggie Stiefvater /recenzja/

E - Eragon, Christopher Paolini /recenzja/

F -___

G - GONE, Michael Grant /recenzja/

H - Harry Potter, J.K. Rowling

I - Igrzyska śmierci, Suzanne Collins /recenzja/

J - ___

K - Kroniki Rodu Kane, Rick Riordan /recenzja/

L - Lodowa Pustynia, Maite Carranza

M - Mała Księżniczka, F. H. Burnett

N - Nevermore: Kruk, Celly Creagh /recenzja/

O - Opowieści z Narnii, C.S. Lewis

P - Primavera, Mary Jane Beaufrand

R - Rozważna i romantyczna, Jane Austen

S - Septimus Heap, Angie Sage

T - Tego lata w Zawrociu, Hanna Kowalewska /recenzja/

U - Ulysses Moore, Pierdomenico Baccalario

W - Wiedźmin, Andrzej Sapkowski /recenzja/

Z - Zaklinacz koni, Nicholas Evanas /recenzja/


Przyznam, że chwilami miałam problem, dlatego, jak widzicie, czasem podawałam tytuły serii, czasem poszczególnych części. Podoba Wam się Abecadło? Dodawać od czasu do czasu takie notki? A może ktoś z Was chciałby wziąć udział w tej akcji i dodać podobny post u siebie? Zapraszam! ; )

Popularne posty

The Hunger Games 32x32 Logo