Harry Potter Broom -->

sobota, 22 czerwca 2013

[40] Podróże z Herodotem

Tytuł: Podróże z Herodotem

Autor: Ryszard Kapuściński

Wydawnictwo: Znak


A ja znów recenzuję lekturę szkolną. Ale tym razem mam coś na swoje usprawiedliwienie – „Podróże z Herodotem” to nie taka klasyczna lektura. To reportaż i to dosyć ciekawy.

Pamiętam, że gdy próbowałam przebrnąć przez tę książkę dwa lata temu (polonistka przed konkursem mi kazała) to nie dałam rady. Po jakichś 120 stronach poległam. Zwyczajnie mnie to nudziło. Toteż tym razem sięgałam do „Podróży Herodotem” z pewną niechęcią. I – niespodzianka – podobało mi się (dorosłam? xD).

Autor opowiada w tej książce o początkach swojej reporterskiej pracy. Bez żadnego przygotowania, bez znajomości języka i jakiejkolwiek wiedzy o tym kraju młody dziennikarz trafia do Indii. Jest przytłoczony ich ogromem, nie umie się tam odnaleźć. Wychowany w ciasnym PRL-owskim świecie powoli odkrywa różnorodność kultur na Ziemi. Po Indiach przychodzi czas na Chiny, a potem na Afrykę.

Kapuścińskiemu w tych podróżach towarzyszy nieoczekiwany przyjaciel –Herodot. Książka starożytnego pisarza, uważanego za ojca historii, „Dzieje”, staje się niejako duchowym przewodnikiem reportera. Autor, a zarazem narrator „Podróży…” czerpie z niej inspiracje. Zastanawia się nad warsztatem Greka, a podróż Herodota przez Persję i Grecję oraz tamtejsze wojny interesują go niemal tak samo (a chwilami może nawet i bardziej) niż podróże, które sam odbywa. Czas przestaje mieć znaczenie.

Czytając Herodota Ryszard Kapuściński próbuje zrozumieć mechanizmy rządzące historią. Dostrzega ulotność ludzkiej pamięci. Przeżywa jednocześnie dwie podróże i dwie wojny – tą toczącą się obecnie i tą sprzed dwóch tysięcy lat.

Język jest typowo reporterski. Sporo w nim ozdobników, czas teraźniejszy w narracji dynamizuje jednak tekst i wcale się aż tak nie dłuży.

W książkę wplecione są fragmenty „Dziejów” Herodota. Poznajemy wiele opowieści ze starożytnej Grecji i muszę przyznać, że początkowo wydawały mi się one strasznie nudne. Z biegiem czasu, nawet nie zauważyłam kiedy, zaczęłam jednak śledzić je z większą uwagą i interesować się nimi. Choć mimo wszystko wolę opisy Indii, Chin i Konga w wykonaniu Kapuścińskiego. Są barwne i doskonale opisują tamtejsze społeczeństwa, różnice i podobieństwa pomiędzy nimi, zwłaszcza kontrast między Chinami a Indiami.

Refleksje autora są bardzo ciekawe. A jego przywiązanie do Herodotowych „Dziejów” pokazuje jaką pociechą i jakim cennym przyjacielem może być książka.

„Podróże z Herodotem” pokazują złożoność świata i to, że choć tak różni, wszyscy ludzie mają jednak pewne wspólne cechy. Odmienne języki, zwyczaje, styl życia i ubiory, ta różnorodność kultur to właśnie bogactwo i piękno ludzkości.  Świata, który bardzo trudno, ale warto próbować zrozumieć. Warto rozmawiać z drugim człowiekiem.


Polecam tę książkę wszystkim, którzy lubują się w reportażach oraz tym, którzy interesują się historią, zwłaszcza starożytną. I oczywiście – podróżnikom.


Cytat: 
"Dotarcie więc do przeszłości jako takiej, takiej, jaka była ona naprawdę, jest niemożliwe, dostępne są nam tylko różne jej warianty, mniej lub bardziej wiarygodne, mniej lub bardziej dziś nam odpowiadające. Przeszłość nie istnieje. Są tylko jej nieskończone wersje."

Ocena: 7/10

sobota, 15 czerwca 2013

[39] Zaklinacz koni

Tytuł: Zaklinacz koni

Autor: Nicholas Evans

Wydawnictwo: Zysk i S-ka


Kto mnie zna bądź czyta od czasu do czasu moje recenzje ten wie, że za romansami nie przepadam. Wydają mi się jakieś schematyczne, zwyczajnie mnie nudzą. No i bohaterowie bywają irytujący. Ale są wyjątki od tej reguły. Jednym z nich jest powieść Nicholasa Evansa „Zaklinacz koni”, po którą sięgnęłam ze względu na jej ekranizację – jeden z moich ukochanych filmów (który powinien w ciągu najbliższych… dwóch tygodni ukazać się w moim cyklu „Na szklanym ekranie”).

Książka opowiada historię Annie – popularnej dziennikarki, której córka ma poważny wypadek. Nastoletnią Grace i jej konia, Pielgrzyma, potrąciła ciężarówka. W wypadku tym  zginęła przyjaciółka dziewczyny, ona sama zaś straciła nogę. Musi nauczyć się żyć z protezą. Również Pielgrzym doznał poważnych obrażeń. Był bliski śmierci, weterynarzom udało się go jednak uratować. Mimo wyleczenia obrażeń fizycznych, psychika konia jest zraniona, to już nie jest to samo zwierzę. Także Grace zmienia się. Oddala od rodziców, a zwłaszcza od matki. Z ojcem, wesołym prawnikiem, Robertem, zawsze miała bowiem lepsze relacje. Annie martwi się o córkę. Uważa, że kluczem do tego, by jej pomóc, jest pomoc Pielgrzymowi. Dowiaduje się o Tomie Bookerze, człowieku nazywanym zaklinaczem koni, który pomaga koniom po traumatycznych przejściach na nowo zaufać ludziom. Annie i Grace (mimo niechęci tej drugiej) wyruszają wraz z koniem na ranczo Bookerów do Montany.  Ich życie już nigdy nie będzie takie samo…

Zacznę od bohaterów, bo są oni ogromnym atutem tej powieści. Przede wszystkim Tom Booker – uwielbiam go. Facet jest niesamowity. Ma ogromny dar empatii i zrozumienia – zarówno koni, jak i ludzi. Zawsze emanuje spokojem. Myślę, że to właśnie jego postać czyni tą książkę tak świetną. Co do Annie to mam mieszane odczucia. Rozsądek mówi mi, że nie powinnam jej lubić – jest w sumie despotyczną pracoholiczką, w dodatku nielojalną. A jednak mimo wszystko darzę ją sympatią i nie umiem wyjaśnić dlaczego. Polubiłam także Grace za jej wewnętrzną siłę, która pozwoliła jej pozbierać się po wypadku. I Roberta – za jego wyrozumiałość. Wszystkich, po prostu wszystkich. No, może za żoną Franka nie przepadałam, pewnie przez to, że była trochę przeciwko Annie. 

Fabuła jest ciekawa, choć akcja nie gna przed siebie. Narracja prowadzona jest raczej spokojnie, na każde wydarzenie przychodzi czas. Opisy są dość rozbudowane, ale raczej się nie dłużą (choć przy opisie wypadku można odrobinkę się pogubić). No i jest trochę takiego „skakania” od postaci do postaci, ale to w sumie dobrze, bo możemy poznać historię z punktu widzenia różnych bohaterów.

Wątek miłosny bardzo mi się podobał. Po pierwsze – to nie miłość nastolatków, o której mnóstwo książek dzisiaj opowiada, a miłość dorosłych, dojrzałych już ludzi. Każde jest inne, oboje sporo już w życiu przeszli i  podążają zupełnie różnymi drogami, a jednak tak ich do siebie ciągnie. Ich uczucie napotyka jednak przeszkody – przecież Annie ma męża i córkę. Czy taki ktoś jak ona, kto robi wielką karierę, będzie w stanie porzucić miasto i zamieszkać na spokojnym ranczu w Montanie? Czy da radę spojrzeć córce i mężowi w oczy i odejść? Jak skończy się ten romans?

Ponadto mamy tu przedstawione relacje matka-córka. Relacje trudne i skomplikowane. Dynamiczne. Annie i Grace nigdy nie były aż tak blisko, a wypadek jeszcze je od siebie oddalił. Czy będą w stanie znaleźć porozumienie? Czy Grace pogodzi się z tym, że do końca życia będzie chodzić z protezą? Czy nauczy się na nowo cieszyć życiem? Jak na nie obie wpłynie wizyta u Bookerów, których łączą bardzo silne więzy, ktrózy wszyscy nawzajem się szanują? Atmosfera w tym domu pełna jest rodzinnego ciepła. 

I ostatni wątek – konie. „Zaklinacz koni” wspaniale pokazuje, jak wrażliwe, czułe i wspaniałe są te zwierzęta. Los Pielgrzyma naprawdę  mnie wzruszył i z całego serca kibicowałam Tomowi, by pomógł ulubieńcowi Grace.

Zakończenie powieści ogromnie mnie zaskoczyło. Może dlatego, że najpierw widziałam film, a tam zakończenie jest zupełnie inne? To książkowe sprawiło, że się popłakałam. Naprawdę.


Oczywiście polecam „Zaklinacza koni”, zwłaszcza wielbicielom tych zwierząt oraz fanom romansów. Ta książka wyróżnia się spośród innych, bo mówi nie tylko o miłości, ale też o wielu innych ważnych sprawach. Przepiękny klimat pozwala nam przeżywać tą historię. Bohaterowie wkradają się do naszego serca. Wiem, że jeszcze długo tej książki nie zapomnę i z pewnością kiedyś do niej powrócę. 

Na koniec dodam, że chyba zawyżyłam ocenę tej książki. Myślę, że zawyża to ekranizacja o której nie sposób nie myśleć, czytając powieść Evansa. Trudno, na mnie ta książka zrobiła duże wrażenie. 


Cytat:
"Chyba to właśnie jest wieczność. Po prostu jeden ciąg takich >>teraz<<. I chyba też wszystko, co można zrobić, to spróbować żyć jednym teraz w danej chwili, nie zawracać sobie zbytnio głowy poprzednim teraz ani następnym teraz"

Ocena: 8/10

sobota, 8 czerwca 2013

[38] Tam, gdzie spadają anioły

Tytuł: Tam, gdzie spadają anioły

Autorka: Dorota Terakowska

Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie


Ostatnio sporo na rynku wydawniczym pozycji o aniołach. Z reguły są to jednak schematyczne dość książki z gatunku paranormal romance lub fantasy o walce dobra ze złem. Powieść Doroty Terakowskiej „Tam, gdzie spadają anioły”  nie jest ani jednym, ani drugim. Jest czymś innym, oryginalnym.

Książka opowiada o małej Ewie, która straciła swojego Anioła Stróża. Miała wówczas pięć lat. Od tamtego czasu dziewczynka wciąż wpada w jakieś tarapaty. Z początku są to drobne kłopoty, jednak kończy się na poważnej chorobie. Odnalezienie anielskiego opiekuna może okazać się jedynym ratunkiem.

Akcja powieści toczy się w dwóch wymiarach: ziemskim i niebiańskim. Czytelnik obserwuje Ewę i jej rodzinę, zmagających się z życiowymi problemami, by po chwili wraz z jej okaleczonym Aniołem o imieniu Ave poznawać tajemnice Aniołów i Czarnych (upadłych Aniołów, można by rzec – demonów).

Ciekawa jest sytuacja rodzinna głównej bohaterki Matka – artystka z dość… liberalnym podejściem do wychowania i zapracowany, wiecznie zapatrzony w komputer ojciec. Dziecko jest bardzo samodzielne, bo i musi. Rodzice nie poświęcają mu zbyt wiele uwagi. Tylko babcia jest taka, jaka powinna być babcia: ciepła, czuła i kochająca. Babcia – autorytet. Babcia – opiekun.

Samą Ewę szczerze polubiłam. To mądra i nad wiek dojrzała dziewczynka o wielkiej ufności. Jest spokojna i małomówna, raczej typ samotniczki. Różni się znacznie od popularnych współcześnie bohaterek książkowych – wygadanych, silnych, charyzmatycznych. Choć Ewa też jest silna. Na swój sposób.

Dyskusje Ave’go z jego Czarnym bliźniakiem – Veą  są niezwykle mądre i skłaniające do wielu refleksji. Dowiadujemy się z nich wielu prawd życiowych – o dobru i złu, o otaczającym nas świecie. Niestety autorka powtarza w kółko to samo, ubierając to tylko w nieco inne słowa. Mniej więcej  połowie książki zaczynamy się nudzić, bo akcja strasznie zwalnia.

Terakowska mówi w swoim utworze o naprawdę ważnych rzeczach. O tym, że zło  i dobro współistnieją od zawsze i zawsze współistnieć będą. To do nas, ludzi należy wybór życiowej drogi. I czynimy to czasami nierozważnie, nie zauważając drobnych wydarzeń, które jednak mają ogromny wpływ na nasze dalsze życie. Oprócz tego autorka uczy nas, że każdy może być Aniołem Stróżem dla drugiego człowieka. Nie jest to jednak łatwe i niesie ze sobą olbrzymią odpowiedzialność. 

Język jest prosty i czytelny, niezbyt wyszukany, ale przyjemnie się to czyta. Trochę jak baśń.

Szkoda, że Dorota Terakowska nie skupiła się bardziej na tych relacjach rodzinnych Ewy. Rodzice dziewczynki zmieniają się z dnia na dzień, to wypada nienaturalnie. Gdyby pokazać proces tych zmian, książka bardziej nadawałaby się dla starszych czytelników i mogłaby być naprawdę ciekawą obyczajówką z elementami fantastyki i odrobinką filozofii w tle.


Tymczasem „Tam, gdzie spadają anioły”, ta powieść z dużym potencjałem, została naiwną trochę opowiastką. Lekko cukierkowa. Ciepła i urocza, idealna do czytania dzieciom na dobranoc. Warta uwagi. 


Cytat:
"Skórka jabłka jest złoto-malinowa, lecz w środku, w miąższu, tkwi robak. Wbrew pozorom to robak, a nie skórka jabłka stanowi dowód, że owoc jest dojrzały. Złota skórka kryje niekiedy kwaśny owoc, robak zaś ciągnie tylko do słodyczy."

Ocena: 7/10

czwartek, 6 czerwca 2013

Podsumowanie maja

Witajcie ;) Z lekkim opóźnieniem spowodowanym wycieczką do Wrocławia (swoją drogą - to chyba najpiękniejsze miasto w Polsce *_*) i związanym z tym brakiem internetu, podsumowanie miesiąca dopiero dziś. No i brak sobotniej recenzji.

W maju ukazały się 4 recenzje:
Najwyższą ocenę w tym miesiącu (5+) uzyskała książka Carlosa Ruiza Zafóna - Pałac Północy.



Dodałam także jedno zestawienie Top10 (tak, wiem, leniwieję z tymi zestawieniami)

W Waszej ankiecie na książkę kwietnia zwyciężyła piąta część serii GONE: Zniknęli, czyli Ciemność (Michaela Granta) 



Jeśli chodzi o ankiety to dzieje się z nimi coś dziwnego. Zdarza się, że głosy same się kasują o.0 Dlatego od teraz postanowiłam, że będę na wszelki wypadek spisywać każdy Wasz głos. Każdy się przecież liczy, a, no cóż, problemy techniczne na blogach są i będą. Zapraszam więc do kolejnej ankiety :)

W sobotę już normalnie recenzja, może Top10 w przyszłym tygodniu.

Pozdrawiam ;)

Popularne posty

The Hunger Games 32x32 Logo