Harry Potter Broom -->

środa, 27 listopada 2013

Na szklanym ekranie: W pierścieniu ognia

Tytuł: Igrzyska śmierci: W pierścieniu ognia

Reżyser: Francis Lawrence

Na podstawie: Suzanne Collins, W pierścieniu ognia


Jedna z najbardziej przeze mnie wyczekiwanych w tym roku premier kinowych nareszcie weszła na ekrany. Sama nie wiem czemu tak bardzo nie mogłam się jej doczekać, skoro pierwsza część jakoś mnie specjalnie nie zachwyciła. Chociaż trzeba przyznać, że zwiastuny drugiej robiły nadzieję. Nadzieja matką głupich? Nie tym razem!

Zmiana na stanowisku reżyserskim (Gary’ego Rossa zastąpił Francis Lawrence) wyszła ekranizacji na dobre. „W pierścieniu ognia” nie straciło żadnej z zalet swojej poprzedniczki, za to większość niedociągnięć została poprawiona. Widać to od razu. Narracja jest poprowadzona o wiele płynniej, Lawrence odpowiada historię Katniss jakoś staranniej. Przede wszystkim nie ma tu retrospekcji, które biorą się nie wiadomo skąd.
Aktorsko jest wciąż lepiej, choć i w pierwszej części nie było źle. Tutaj z każdą kolejną minutą wszystko wygląda wiarygodniej. Jennifer Lawrence grająca główną rolę ma naprawdę talent i świetnie go wykorzystuje. Poprawił się Josh Hutcherson jako Peeta. No nareszcie zmienili mi trochę fryzurę. Na uwagę zasługuje rewelacyjna kreacja Johanny w wykonaniu Jeny Malone (kocham scenę w windzie xD). Miałam obawy co do Sama Claflina, który wcielał się w Finnicka, jakoś inaczej go sobie wyobrażałam. Na szczęście moje obawy okazały się zupełnie bezpodstawne, był idealny. Wiem, że ci, którzy nie czytali książki, przez połowę filmu wahali się, po której Finnick jest stronie, a przecież o to chodziło.
Nie muszę, mam nadzieję, wspominać o genialnym Donaldzie Sutherlandzie (prezydent Snow),a co dopiero o jednym z moich ulubieńców w tych filmach – Woodym Harrelsonie – nie wyobrażam sobie innego Haymitcha.

Wiem, wiem, pominęłam Gale,a (Liam Hemsworth), ale jakoś się moim zdaniem tu nie wyróżniał.
Brawa, brawa i jeszcze raz brawa dla twórców tej części za podjęcie wyzwania, jakim było stworzenie tej wymyślnej areny, którą wymyśli
ła pani Collins. A jakie efekty!

Jeśli już mowa o efektach, to wszelkie „bajery” są na wysokim poziomie. Uwielbiam suknię Katniss podczas prezentacji. Trish Summerville – pani od kostiumów – jest geniuszem i tyle!

Co mi się nie podobało? Trzy rzeczy. Pierwsza – bąble po zatruciu tą dziwną mgłą na arenie były rażąco sztuczne, ani przez chwilę nie uwierzyłam, że bohaterom może się coś stać z ich powodu. Druga rzecz – scena „wyciągania” Katniss z areny. Zaczęła się rewelacyjnie, te kolory itd., a potem… ugh... Ręce rozłożone niczym Jezus, dziwna mina i niepotrzebne zupełnie zbliżenie ;/

Mój trzecie problem z tym filmem: dlaczego oni nadal dostają dołączone do podarunków od sponsora notatki? Na litość Boską, są na arenie! Nie mogą mieć JAKIEGOKOLWIEK kontaktu werbalnego ze światem zewnętrznym!

Podsumowując, „W pierścieniu ognia” to porządna ekranizacja, o niebo lepsza od swojej poprzedniczki. Wzrusza i trzyma w napięciu. Idealnie oddaje stworzone przez panią Collins wielowymiarowe postacie. Nadaje się zarówno dla tych, którzy książki nie czytali, jak i dla zagorzałych czytelników „Igrzysk”. Kto jeszcze nie widział, temu radzę czym prędzej wybrać się do kina!


A teraz pozostaje mi czekać na drugą część „Hobbita” ;)


Książka vs. Film: Książka

sobota, 23 listopada 2013

[58] Zew krwi

Tytuł: Zew krwi

Autor: Jack London

Wydawnictwo: Zielona sowa


„Zew krwi” miałam w planach już od jakiegoś czasu, ale jakoś się z tą książką rozmijałam. A to zupełnie zapomniałam, że chcę przeczytać tę pozycję, a to nie było jej w bibliotece, a to trafiało się coś zupełnie innego i przygotówka Jacka Londona schodziła gdzieś na dalszy plan. Ostatnio rzuciła mi się w oczy na bibliotecznej półce i w końcu postanowiłam się za nią zabrać. Absolutnie nie żałuję. Co najwyżej tego, że tyle zwlekałam.

Głównym bohaterem powieści (właściwie rozbudowanego opowiadania, bo objętość to ok. 80 stron, a i wątek  tylko jeden) jest pies o imieniu Back. Mieszka na farmie, jest ulubieńcem sędziego,  a jego życie wypełniają odpoczynek i zabawa. Tak jest do czasu, gdy jeden  ogrodników uznaje, że nie zarabia zbyt wiele i dodatkowy zastrzyk gotówki bardzo by mu się przydał. Zastrzyk ten ma postać sprzedaży Bucka, który trafia na Alaskę jako pies zaprzęgowy, na które ostatnio jest wielki popyt, bowiem uaktywnili się poszukiwacze złota. Psisko jest duże, silne, ma długą sierść, nadaje się więc idealnie.  Od tej pory zwierzę przejdzie prawdziwą metamorfozę. Życie w zaprzęgu to nie królowanie na farmie sędziego. Tutaj panuje „prawo pięści i kłów”. Buck jest jednak inteligentnym stworzeniem, bardzo szybko się uczy. Aby przetrwać musi wyzwolić w sobie dawno uśpione instynkty. Jak potoczą się jego losy?

Sam pomysł na historię Bucka jest nowatorski. Całą przygodę, mimo trzecioosobowej narracji, poznajemy z punktu widzenia psa. Ten zabieg pozwala nam lepiej zrozumieć głównego bohatera, któremu od początku do końca kibicujemy. Buck jest inteligentny, odważny, charakterystyczny.

Akcja nie mknie przed siebie w jakimś zawrotnym tempie, nie wlecze się jednak ani nie dłuży. Autor potrafił znaleźć złoty środek. Muszę przyznać, że z coraz większym zaciekawieniem śledziłam dzieje Bucka. Każdy rozdział opowiada o nieco innym etapie jego życia. Bo podróż przez Alaskę nie zawsze jest dla psów zaprzęgowych taka sama. Zmiana właściciela to zmiana całego rytmu podróży, to nowe zwyczaje, nowa hierarchia w drużynie.

Językowo jest nadzwyczaj zgrabnie. Dialogów jest niewiele, ale te które są, wypadają naturalnie. Opisy plastyczne, płynne. Nic dodać, nic ująć.

Trochę żałuję, że książka nie jest nieco dłuższa, bo zdążyłam się naprawdę wciągnąć.

Realia Alaski przedstawione są szczegółowo, wiarygodnie i ciekawie. Zapewne miał na to wpływ fakt, że autor spędził tam kilka ładnych lat, czego „Zew krwi” jest właśnie owocem. I nie tylko on. Mam zamiar zaraz zacząć „Białego kła”, zapewne utrzymanego w podobnym stylu.


Polecam bezapelacyjnie. Nie jest to coś wybitnego, czego nie zapomnicie za żadne skarby świata, ale porządna, mądra książka przygodowa, stanowiąca idealną rozrywkę na wieczór. 

Tak btw. może mi ktoś wyjaśnić, jak można było zrobić tak dziecinną okładkę? ;_;


Cytat:
"Znana jest cierpliwość dzikiego świata - wytrwała i niestrudzona, uparta jak samo życie. Cierpliwość, która utrzymuje w bezruchu przez długi szereg godzin pająka na pajęczynie, zwiniętego węża i panterę w zasadzce. Cierpliwość ta jest cechą szczególną życia, które poluje na inne życie." 

Ocena: 8/10

środa, 20 listopada 2013

Abecadło: Postacie kobiece

Ostatnio były postacie męskie, dzisiaj pora na kobiety czy też dziewczynki z literatury, które moim zdaniem zasługują na uznanie. Trochę się ich nawet nazbierało, chociaż to faceci przeważnie częściej zdobywają w książkach moją sympatię. Tak w ogóle to tym razem uzupełniłam moje abcecadło o literkę "y", której z reguły nie uwzględniam (z przyczyn wiadomych), ale musiałam zrobić wyjątek, bo nie wyobrażam sobie, żeby miało mi tu zabraknąć Yennefer...

A - Ania Shirley (Ania z Zielonego wzgórza)

B - Brianna (GONE: Zniknęli)

C - Ciri (Wiedźmin)

- Doryna (Świętoszek)

Eowina (Władca pierścieni)

F - Flora (Primavera)

G - Ginny Weasley (Harry Potter)

Hermiona Granger (Harry Potter)

I - Isobel (Drżenie)

Jenna (Septimus Heap)

K - Katniss Evardeen (Igrzyska śmierci)

L - Lena (Delirium)

M - Minerva McGonnagall (Harry Potter)

N - Nasuada (Dziedzictwo)

Olivia (Charlie Bone)

P - Pollyanna (Pollyanna)

- Rue (Igrzyska Śmierci)

S - Sara Crewe (Mała Księżniczka)

Triss Merigold (Wiedźmin)

U - Unika (Unika)

W - Wagabunda (Intruz)

Y - Yennefer (Wiedźmin)

Z - Ziya (Kroniki Rodu Kane)

Jak zwykle pytanie do Was - co myślicie o tym zestawieniu? Kim są Wasze literackie faworytki?

sobota, 16 listopada 2013

[57] Elena. Wygrać z losem

Tytuł: Elena. Wygrać z losem

Seria: Elena #1

Autorka: Nele Neuhaus

Wydawnictwo: Media Rodzina


Dumna i szczęśliwa zabieram się za recenzję mojego pierwszego egzemplarza recenzenckiego ;d

„Elena. Wygrać z losem” to pierwsza część nowego cyklu niemieckiej autorki Nele Neuhaus. Skierowana jest do młodzieży, ale myślę, że raczej tej młodszej młodzieży (dwunasto-, trzynastolatków).

Główną bohaterką jest trzynastoletnia Elena Weiland, której rodzina prowadzi stadninę koni. Od małego wychowywana w środowisku jeździeckim dziewczyna, żyje jednak w cieniu brata, startującego bardzo często w konkursach skoków przez przeszkody. Bardzo się więc cieszy, gdy ojciec oznajmia jej pewnego dnia, że nowonarodzony źrebak będzie wyłącznie jej koniem. Niestety, Fritzie (tak Elena nazywa swojego nowego wierzchowca) ulega poważnej kontuzji i jej ojciec spisuje go na straty. Dziewczyna jednak nie poddaje się. Pomaga w leczeniu konia i w tajemnicy przed ojcem zaczyna go trenować. Ma dwoje najbliższych sprzymierzeńców: przyjaciółkę Melike i, co ją z początku bardzo zaskakuje, Tima Jungbluta. Jednak rodziny Weilandów i Jungblutów od dawna się nienawidzą. Najmłodsze pokolenia, choć nikt nie wyjaśnił im nigdy przyczyn konfliktu, mają surowy zakaz rozmawiania ze sobą.

Niespodziewanie stadnina rodziców Eleny wpada w poważne kłopoty finansowe, które silnie odbijają się na relacjach w rodzinie. W dodatku w okolicy coraz częstsze są kradzieże koni, a w pobliskim lasku, w zapuszczonej do niedawna leśniczówce, Elena i Melike odkrywają kilka, zamieszkanych, końskich boksów. Czyżby to były skradzione zwierzęta? Co domniemane koniokrady mają wspólnego z rodzinami Weilandów i Jungblutów? I najważniejsze, co takiego wydarzyło się w przeszłości, że Elena i Tim nie mają nawet prawa ze sobą rozmawiać?

Zacznę od tego, co mi się nie podobało, żeby później przejść do przyjemniejszych rzeczy. Na początku: język. Mój Boże, jak te niektóre zdania były zbudowane. Weźmy choćby taki fragment: „Zazwyczaj babcia była człowiekiem, że do rany przyłóż, jednak często zostawała z całym domem na głowie, więc rzadko można było ją spotkać w dobrym humorze.” To ona jednak częściej była milusia, czy raczej bez kija nie podchodź? Przecież jedno przeczy tu drugiemu. Takich wpadek było sporo, jednak głównie przez pierwszych, bo ja wiem, 50 stron. Jak gdyby autorka wyrabiała się z każdym kolejnym rozdziałem, tak więc, czytało się coraz lepiej.  Podobnie jak tylko na początku głównej bohaterce zdarzało się nazywać dorosłe, sportowe wierzchowce, konikami. Dobrze, że później się to nie zdarzało, bo brzmiało tak infantylnie, że zaczynałam do tej książki gadać: „Nie, Eleno, nie idziesz zaprowadzić do stajni KONIKÓW, idziesz zaprowadzić KONIE. Może jeszcze idziesz z nimi nie do stajni, a do stajenki?”

Ponadto wątek miłosny między Eleną i Timem wydał mi się tutaj zupełnie niepotrzebny. Moim zdaniem całość wypadłaby naturalniej, gdyby tę dwójkę połączyła zwykła, solidna przyjaźń. Bardziej to pasuje do wieku głównej bohaterki niż szalona miłość.

Fabuła jest solidnie skonstruowana i przedstawiona. Chociaż wątek skłóconych ze sobą rodzin może wydawać się schematyczny, tutaj pasuje. Nie wziął się znikąd, jest dobrze uzasadniony i wystarczająco zawiły, by wprowadzać co niektórych bohaterów w błąd i trochę namotać, a jednocześnie da się go zrozumieć.

Co do postaci, to są one dość różnorodne i zupełnie nieźle zarysowane. Sama Elena nie jest kimś nadzwyczajnym, ale też nie do bólu przeciętnym, jak na przykład zmierzchowa Bella. Rzadko także bywa irytująca. Chociaż na lekcji matematyki niezbyt wykazuje się inteligencją (nauczyciel zadaje jej zadanie naprawdę proste, jak na trzynastolatkę, a ona nawet nie próbuje go rozwiązać). Jest jednak bardzo odważna. Widzimy jej przemianę, Kidy z naiwnego nieco dziecięcego świata, wkracza w nieco doroślejsze życie. Sporo się uczy na błędach zarówno swoich, jak i cudzych. Polubiłam też Tima i Melike, która zawsze wnosi ze sobą uśmiech i swobodę.

Słyszałam już porównania „Eleny” do innej serii o koniach, „Heartlandu”. Mimo kilku podobieństw, które widzę zwłaszcza w postaci ojców – zarówno ojcec Eleny, jak i Amy z książek Lauren Brooke, popełnili wiele błędów, ale starają się je naprawić, książki te znacznie się od siebie różnią, chociażby klimatem. „Heartland” mówi o stadninie zupełnie innej niż ta ukazana w „Elenie”. Tutaj są interesy, profesjonalizm, spore pieniądze, prestiż. Przeczytanie o tym świecie, dobrze opisanym w pierwszoosobowej narracji, było nawet interesującym doświadczeniem. Zwłaszcza dla kogoś, kto tak jak ja, bardzo lubi konie.


Mimo kilku niedociągnięć, mogę z czystym sumieniem polecić tę książkę, choć tak jak wspomniałam, raczej młodszym nastolatkom. Jestem pewna, że ja sama, kilka lat temu byłabym nią wręcz oczarowana. Teraz z kolei spędziłam przy niej całkiem sympatyczne trzy wieczory, bo lektura jest przyjemna w odbiorze i szybko się ją czyta. Jest także dosyć mądra. Mówi nie tylko i miłości do konia i nie poddawaniu się, ale też o tym, co w życiu najważniejsze, o wzajemnym zrozumieniu i problemach rodzinnych, wcale nie łatwych do rozwiązania. Uczy wybaczania.

Ja z przyjemnością sięgnę po kontynuacje. 

Cytat:
"Jak wiadomo, kiedy życie chce nam zrobić przykrą niespodziankę, nie ma co liczyć na jakiekolwiek znaki ostrzegawcze. Czasem człowiek nie zauważa nawet samego momentu, kiedy przychodzi nieszczęście". 

Ocena: 6/10


Książkę mogłam przeczytać dzięki wydawnictwu Media Rodzina. Dziękuję!


P.S. Przepraszam za tę grafikę, blog przechodzi mały remont i nagłówek nie chce mi się coś zmniejszyć. Postaram się w tym uporać w ciągu najbliższych paru dni.

sobota, 9 listopada 2013

[56] Żmija

Tytuł: Żmija

Autor: Andrzej Sapkowski

Wydawnictwo: Supernowa


Tak! Dorwałam w swoje ręce kolejną powieść Sapkowskiego. Niestety, nie osławioną „Trylogię Husycką”, a „Żmiję”. Rezultat? Rozczarowanie. I to przez duże „R”.

Fabuła jest… dziwna. Ale prawda jest taka, że nie zła. Po prostu trudna do ogarnięcia, trzeba bardzo uważnie się wczytać, bo nakładają się na siebie losy kilku osób. Głównym bohaterem jest radziecki żołnierz walczący w Afganistanie lat 80. XXw., Paweł Lewart. W pobliżu zastawy, na której stacjonuje, spotyka dziwną złotą żmiję. Jej wzrok przynosi mu halucynacje, dzięki którym możemy poznać losy brytyjskiego oficera z XIXw. oraz wojownika macedońskiego z czasów Aleksandra Wielkiego. Ich wszystkich łączy żmija. Jak wpłynie na ich losy? Czy Lewart, zwany Paszą, potrafi oprzeć się hipnotyzującemu spojrzeniu złocistych oczu gada? Jak skończy się wojna dla niego i innych?

Zanim przeczytałam tę książkę, spodziewałam się mistrzowskiego stylu Sapkowskiego. Wiecie, poczucia humoru, inteligencji itd. Dostałam mnóstwo fachowych określeń, których nawet już nie chciało mi się szukać w umieszczonym na końcu książki „słowniczku”. Wiemy, że autor jest wykształcony, serio. Nie musi nas o tym przekonywać w co drugim zdaniu, podającym profesjonalne (bądź żargonowe) nazwy rodzajów granatów i min.

Zanim przeczytałam tę książkę, spodziewałam się wartkiej akcji. Dostałam powieść, która chwilami okropnie się dłuży, choć pisana jest raczej jak rozbudowane opowiadanie, bo brak tu podziału na rozdziały.
Zanim przeczytałam tę książkę, spodziewałam się psychologicznie pogłębionych rysów postaci. Dostałam masę żołnierzy, bardzo do siebie podobnych (no, może ze dwóch miało jakieś tam charakterystyczne cechy). Mam tu na myśli także głównego bohatera. Trochę zaczynałam go lubić za jego małomówność i powściągliwość, ale cała jego osobowość w pewnym momencie wyparowała, zastąpiona jedynie fascynacją żmiją.

Żmija wydaje mi się wpleciona do powieści na siłę. Szczerze mówiąc, gdyby to była zwykła powieść wojenna, bez żmii, prawdopodobnie byłaby lepsza.

Ale dość narzekań. „Żmija” ma też kilka plusów. Po pierwsze – zakończenie. Jest typowo w stylu Sapkowskiego – trochę refleksyjne, trochę niedomknięte. Takie jakie powinno być.

Kolejny plus? Sam pomysł na połączenie losów różnych ludzi z różnych epok, walczących na tym samym terenie, ale w różnych czasach, jest świetny. Szkoda, że wykonanie troszkę nawaliło.

Gdzieś tam, pośród tego deszczu wyrażeń wojennych, pośród wizji zsyłanych przez żmiję, widać przebłyski humoru i ironii. Gdzieś tam kryje się dobra powieść. Niestety, strasznie głęboko.

A teraz najważniejsze – przesłanie. Ta książka mówi o bezsensie i okrucieństwach wojny. O losach żołnierzy, którym każe się zabijać – więc zabijają. Każe się walczyć – walczą. Za myślenie można zostać srogo ukaranym. Rozważanie słuszności systemu nie kończy się dobrze. Socjalizm. Totalitaryzm.
Przesłanie zdecydowanie mądre.


Myślę, że jeżeli ktoś interesuje się tematyką wojenną, a równocześnie nie przeszkadza mu wątek fantastyczny, powinien po „Żmiję" sięgnąć. Bo to nie jest zła powieść. Chyba po prostu po genialny „Wiedźminie”, świetnym tomie opowiadań „Maladie” i całkiem niezłym „Świecie króla Artura” czegoś innego spodziewałam się po autorze. 

Mimo wszystko, Sapkowskiego nadal uważam za geniusza. Ale każdemu zdarzają się wpadki. "Żmija" zdecydowanie zalicza się do wpadek. 


Cytat:
"Legendy - uśmiechnął się Astrajos - choć wymyślane, źródło mają w pragnieniach bądź lękach, dwóch siłach, które rządzą światem. Nie zrozumie się legendy, nie rozumiejąc własnych pragnień i lęków. 

Ocena: 5/10

środa, 6 listopada 2013

Podsumowanie października

Nie mogę uwierzyć, że już  dwa miesiące szkoły za nami - jak ten czas szybko leci. Jeszcze trochę, a w sklepach zaczną królować mikołaje i świąteczne dekoracje^^

W tym miesiącu ukazały się, jak zwykle, cztery recenzje:

Jak widać, królowała więc trylogia Lauren Oliver. Jej trzecia część, Requiem, uzyskała u mnie w październiku najwyższą ocenę - 6.



W Waszej ankiecie najwięcej głosów zdobyła ostatnia część serii GONE: Zniknęli Michaela Granta, czyli Faza szósta: Światło. Muszę przyznać, ze w pełni się z tym wyborem zgadzam ;)


Zaczęłam także nowy (kolejny nieregularny) cykl na blogu: Abecadło. Zasady są proste,więc jeśli ktoś chce dołączyć do zabawy to zapraszam ;) Ukazały się jak na razie dwie notki z tego cyklu.

Co jeszcze ciekawego w tym miesiącu? Byłam na konwencie fantasy, bo po raz pierwszy coś takiego odbyło się w moim mieście (szok!). Miałam nawet dodać o tym notkę, ale nie zrobiłam żadnych zdjęć ;/ W każdym razie Tetcon: reaktywacja był całkiem niezłym przedsięwzięciem, dowiedziałam się apru ciekawostek, spotkałam ciekawe osoby, podyskutowałam na różne tematy dotyczące filmów, książek i mojego ulubionego serialu - Supernatural. Zagrałam w planszówkę Hobbit, która ma dziwną instrukcję (albo jesteśmy za tępe, żeby ją zrozumieć xd) i wzbogaciłam się o przypinkę z okiem Saurona^^

Udało mi się też nawiązać moją pierwszą współpracę recenzencką z wydawnictwem Media Rodzina i strasznie się z tego cieszę^^ Powieść Elena już do mnie dotarła. Recenzja w następną sobotę. :)

A co u Was w październiku? Jesteście gotowi na nadejście zimy, która pewnie niedługo do nas zawita? 

Pozdrawiam i zapraszam do głosowania w nowej ankiecie ;>





sobota, 2 listopada 2013

[55] Przelot bocianów

Tytuł: Przelot bocianów

Seria: Zawrocie #5

Autorka: Hanna Kowalewska

Wydawnictwo: Zysk i S-ka


Po długim czasie oczekiwania natrafiłam w bibliotece na prawdziwy skarb – „Przelot bocianów”. Jest to ostatnia część serii „Zawrocie” Hanny Kowalewskiej. Serii, którą byłam absolutnie zachwycona.

Tak się jakoś złożyło, że mamy jesień, a poprzednie książki tego cyklu także jesienią czytałam. To zresztą idealna na nie pora. Długie wieczory, kubek ciepłej herbaty i poetycka proza Hanny Kowalewskiej – raj na ziemi.

Już zdążyłam zapomnieć jakie emocje potrafi budzić zawrocie. Już zdążyłam zapomnieć jak bardzo nakłania do refleksji.

W tej części główna bohaterka, prawie trzydziestoletnia Matylda Malinowska, odkrywa, że jest w ciąży. Ten fakt przewraca całe jej dotychczasowe życie do góry nogami, bo to ciąża zupełnie nieplanowana. W dodatku sytuacja rodzinna, jak zwykle, niewesoła. Czy Matylda da sobie radę? Czy uda jej się poukładać życie na nowo? Czy dziewczyna znajdzie w końcu szczęście? A jeśli tak, to u czyjego boku? Czy znajdzie się ktoś życzliwy przyszłej matce? Czy rodzina w końcu się ocknie i postanowi wesprzeć główną bohaterkę?
W dodatku coś złego dzieje się z Zawrociem. A kuzyn Paweł, mimo, że jest w Nowym Jorku, postanawia dać o sobie znać…

Zanim zaczęłam czytać tę powieść, zastanawiałam się jak jeszcze autorka może skomplikować życie Matyldy. Myślałam, że bardziej już się nie da. Błąd. Oczywiście, że się da. Ba! Nawet nowe tajemnice z przeszłości się znalazły. Przywiozła ich trochę ciotka Wiktoria Kramp z Paryża – doprawdy oryginalna z niej kobieta.  Hanna Kowalewska nie przestaje zaskakiwać pomysłami.

Postacie po raz kolejny udowodniły, że co jak co, ale jednowymiarowe to nie są. Każdy z nich ma własne sprawy i zmartwienia. Na każdego wpłynęły pewne przeżycia, a blizny przeszłości niestety nie goją się tak szybko. I nigdy nie goją się zupełnie same.  Chwilami miałam ochotę trzasnąć matkę Matyldy i jej siostrę Paulę czymś naprawdę ciężkim, a chwilę później wraz z główną bohaterką próbowałam zanalizować, co sprawiło, że się tak wobec niej zachowują. Podobnie z Jaśkiem.

Wiele osób zarzuca głównej bohaterce, że nie próbuje walczyć, ze jest bierna. Dla mnie to bardziej pogodzenie się z losem, nie tracenie energii na bezsensowną szarpaninę, która zamiast czegoś dobrego mogłaby przynieść więcej bólu. Nie można zmusić nikogo do miłości. Poza tym, Matyldę wychowano tak, by myślała, że nic jej się nie należy. A przecież ona sobie radzi. Na swój sposób, ale daje radę. 

Tak jak poprzednie części, tak i „Przelot bocianów” to pamiętnik Matyldy, w którym zwraca się ona bezpośrednio do zmarłej babki (zapiski tej kobiety podsunęły jej kiedyś ten pomysł).  To zabieg oryginalny i z całą pewnością udany.

Akcja rozwija się powoli, ale ani trochę się nie dłuży. Opisów jest sporo, jednak nie nużą czytelnika. Są plastyczne, barwne, bogate, jak cały język powieści.

Wisienką na torcie okazało się zakończenie. Słodko-gorzkie. Happyend z ziarenkiem goryczy? A może smutne, ale rozjaśnione iskierką nadziei?


Zawrocie po raz kolejny mnie urzekło swoim niepowtarzalnym klimatem i poplątaną rodzinną historią. Po raz kolejny kazało się zastanowić nad wieloma sprawami. Po raz kolejny gorąco je Wam polecam.


Cytat:
"Nieważne, skąd się wyruszy, najważniejsze, gdzie się znajdzie. I ważne też - uśmiechnęła się - by po drodze umieć wypatrzeć jakieś piękne chwile."

Ocena: 10/10

Popularne posty

The Hunger Games 32x32 Logo