Harry Potter Broom -->

sobota, 28 września 2013

[50] Baśniarz

Tytuł: Baśniarz

Autorka: Antonia Michaelis

Wydawnictwo: Dreams


Do przeczytania „Baśniarza” zachęciły mnie pozytywne recenzje na Waszych blogach. Wszyscy tę książkę polecali i wcale im się nie dziwię.

„Baśniarz” to historia miłości dwojga nastolatków z różnych światów. Anna jest grzeczną dziewczyną z dobrego domu. Dobrze się uczy, nie sprawia problemów, nigdy niczego jej nie brakowało, ma wielu znajomych. Chwilami bywa bardzo dziecinna, wydaje się, że niewiele wie o prawdziwym życiu, nie pije, nie pali itp. (nie, żebym uważała picie i palenie za dojrzałość, ale niektórzy przyjaciele Anny owszem, uważają). Anna jest jednak okazuje się dość dojrzała jak na swój wiek, a pewne dziecięce cechy, takie jak ufność i ciekawość świata, moim zdaniem tylko dodają jej uroku.

Abel jest zupełnie inny. Trochę przypomina Varena z „Nevermore”, ale jest jeszcze bardziej interesujący i to zupełnie bez wątku fantastycznego. W szkole mówią o nim „polski handlarz pasmanterią” (nie wnikajcie w to „polski”, serio), bo wszyscy wiedzą, że handluje narkotykami. Większość podejrzewa też, że sam je zażywa, ale jak jest naprawdę? Nikt nie wie. Abel Tannatek to outsider, nikomu nie pozwala się do siebie zbliżyć.

Szmaciana lalka połączy tę dwójkę. Jakie problemy ma Abel? Jaki jest naprawdę, pod przykrywką narkomana? Anna odkrywa, że ten chłopak potrafi być genialnym baśniarzem, który w baśni opowiadanej młodszej siostrze, potrafi odzwierciedlić rzeczywistość. Trudno jej uwierzyć, że ten wrażliwy w gruncie rzeczy chłopak może mieć coś wspólnego z serią morderstw w mieście. Jest naiwna? A może tylko ona dostrzega prawdę?

Oprócz Abla i Anny, spotykamy w powieści sporo postaci drugoplanowych, z których każda jest nieźle nakreślona, ma swoją rolę do odegrania, ma swoje charakterystyczne cechy. Bardzo polubiłam przyjaciółkę Anny, bo z pozoru jest zupełnie inna niż naprawdę. A moją ulubienicą zdecydowanie pozostanie mała, kochana, niewinna Michi. To dziecko tak wiele w życiu przeszło. Nic dziwnego, że dziewczynka tak kocha baśnie – pomagają jej zapomnieć o problemach, pomagają się odnaleźć, uwierzyć, że wszystko będzie dobrze.

Akcja rozgrywa się jakby na dwóch płaszczyznach. W zwyczajnym świecie, brutalnie chwilami realistycznym, oraz w baśni, którą opowiada Abel. Baśń jest metaforą wszystkich innych wydarzeń i ten pomysł jest rewelacyjny, jeszcze się z czymś takim nie spotkałam.

Powieść ma jedną, jedyną wadę. Błędy redakcyjne. Jest ich cała masa. Interpunkcja, pomieszane zapisy dialogów, literówki. Naprawdę wściekałam się co chwile na wydawnictwo: czy nie dało się wydać porządniej takiej książki? Nie dało się, no?!

„Baśniarz” porusza wiele problemów. Braku odpowiedniej opieki rodziców nad dziećmi, prawa, które nie do końca chroni, ludzkiej wrażliwości, a także jej braku. Problem depresji, demoralizacji, narkomanii, prostytucji nieletnich. Pokazuje co dzieje się  z dziećmi z tzw. marginesu społecznego, pozostawionymi samym sobie.

Zakończenie sprawiło, że się popłakałam. Zupełnie nie spodziewałam się tego, co się wydarzy, ani, że będzie to tak smutne. Jednocześnie autorka pozostawiła czytelnikom na końcu iskierkę nadziei i to jest piękne.

Kto jeszcze nie czytał „Baśniarza” – niech koniecznie po niego sięgnie. To wcale nie jest jakiś romans. To historia o chłopaku, którego życie zmusiło do… różnych rzeczy,  który wiele przeszedł i znalazł się na krawędzi. Czy z niej spadnie? Przekonajcie się sami. 


Cytat:
"Najtrudniej jest wybaczyć samemu sobie"

Ocena: 9/10

sobota, 21 września 2013

[49] Marina

Tytuł: Marina

Autor: Carlos Ruiz Zafón

Wydawnictwo: MUZA SA


Pamiętacie moje poprzednie recenzje książek Zafóna? Zawsze się nimi zachwycałam, choć ostatnio przeze mnie przeczytana książka tego autora (tj. „Światła września”) trąciła już pewnym utartym schematem. Bałam się bardzo, że przy „Marinie” będzie to jeszcze bardziej odczuwalne. Na szczęście moje obawy się nie sprawdziły.

Sam autor pisze w przedmowie, że „Marina” jest jego dziełem, które darzy największym sentymentem. I chyba rozumiem dlaczego.

Fabuła jest, jak to u Zafóna, świetnie skonstruowana. Wciąga błyskawicznie. Akcja mknie do przodu i im dalej czytamy, tym trudniej nam odłożyć lekturę.

Nastoletni Oskar mieszka w szkole z internatem. Z rodziną nie ma kontaktu prawie wcale, tak naprawdę ma tylko jednego przyjaciela i często czuje się samotny. Wszystko się zmienia, gdy podczas jednego ze swoich zwykłych spacerów po starych zakątkach Barcelony postanawia zwiedzić pewien z pozoru opuszczony dom. Niebawem poznaje jego mieszkankę Marinę – rówieśniczkę, która bardzo mocno go fascynuje. Wspólnie natrafiają na trop zagadkowej historii pewnej damy w czerni. Kim jest ta kobieta? Czy można jej pomóc? Co łączy ją i starą oranżerię wypełnioną przerażającymi kukłami? Jaką rolę ogrywa w tej historii dziwny album pełen zdjęć ludzi o zdeformowanych ciałach?

Oskar to chłopiec z krwi i kości. Popełnia błędy, nawet sporo, bywa naiwny i impulsywny. Jest też jednak wrażliwym, inteligentnym nastolatkiem, poszukującym swojego miejsca na świecie. Jest naprawdę bardzo prawdziwy. Marina z kolei wydaje się nieco nierzeczywista, ulotna odrobinę, ale nie szkodzi to powieści. Wręcz przeciwnie. Ta nad wiek dojrzała, obdarzona bujną fantazją, mądra dziewczyna idealnie wpasowuje się w klimat tej historii. Podobnie jak jej staroświecki ojciec o nienagannych manierach, który dla Oskara staje się największym autorytetem. Relacje między tymi trzema postaciami są doskonale opisane i sprawiają, że czytelnik momentalnie się do tych bohaterów przywiązuje.

„Marinę” poznajemy z punktu widzenia Oskara, który jest narratorem powieści. Pozwala nam to wczuć się w przeżywane przez niego przygody.  Przepiękne opisy jeszcze nam to ułatwiają, choć muszę przyznać, że chwilami albo autor przesadził z udziwnieniami, albo (co chyba bardziej prawdopodobna) tłumacz zaszalał, bo spotykamy takie kwiatki jak „pień wypełniony napisami”. ]

Znów odczułam tajemniczy klimat i grozę powieści, które tak mi się podobały w „Księciu mgły”.
Jak już wspomniałam, bałam się schematyczności, jednak, mimo, że trochę jej było, nie zaszkodziła całości.
„Marina” to książka bardzo mądra i jakby dojrzalsza od poprzednich trzech powieści Zafóna, które czytałam. To nie tylko opowieść o przyjaźni, miłości, marzeniach (spełnionych lub nie), samotności i autorytetach. „Marina” uczy, że wszystko w życiu ma swój czas i  że nie powinno się ingerować w prawa natury. Mówi o rzeczach trudnych: o śmierci i przemijaniu. Ostrzega przed próbami zmieniania losu. Pokazuje, że jest on nieuchronny.
Wzruszające zakończenie dopełnia tę historię w taki sposób, że lepiej chyba się nie da.


Polecam wszystkie książki Zafóna. „Marinę” szczególnie.  


Cytat:
"Ocean czasu - chcemy czy nie - zawsze zwraca nam to, co w nim kiedyś pogrzebaliśmy"

Ocena: 9/10

poniedziałek, 16 września 2013

[48] GONE. Faza szósta: Światło

Wybaczcie kolejne dwudniowe opóźnienie. Byłam chora i nie chciało mi się kompletnie nic. 


Tytuł: Faza szósta: Światło

Autor: Michael Grant

Wydawnictwo: Jaguar


Seria „GONE: Zniknęli” z całą pewnością jest jedną z ciekawszych i oryginalniejszych. Mnie osobiście historia nastolatków i dzieci uwięzionych pod dziwną kopułą, odciętych od świata i zmuszonych, by przetrwać w dziwnych, paranormalnych, ekstremalnie trudnych warunkach, wciągnęła już na samym początku. Miała oczywiście swoje gorsze (część czwarta) i lepsze (część piąta) chwile, ale przez cały czas jej autor, Michael Grant, utrzymywał naprawdę wysoki poziom. Nareszcie w moje ręce wpadła długo wyczekiwana Faza szósta, Światło  - godne zwieńczenie tego fantastycznego cyklu.

Sam i Caine muszą zjednoczyć siły(naprawdę przyjemnie jest patrzeć, jak współpracują), by ocalić tych, na którym im zależy. Czy im się uda? Cała społeczność ETAP-u jest zagrożona, bo Gaia, kosmiczny potwór w ciele dziewczynki, rośnie w siłę. Jej ludzka matka, Diana, jest rozdarta pomiędzy instynktem macierzyńskim, a świadomością, iż jej dziecko tak naprawdę wcale dzieckiem nie jest. Co w tej sytuacji zrobi młoda matka? Edilio przejmuje pełną władzę, a wraz z nią wszystkie problemy rządzącego. Czy zdoła sobie z nimi poradzić? Jak potoczą się dalej losy Astrid, Lany, Quinna, Sanjita i Alberta oraz reszty dzieciaków z Perdido Beach? Czy bariera w końcu opadnie? A jeśli opadnie, jako kto wyjdą na zewnątrz mieszkańcy ETAP-u? Przecież nikt z nich nie jest już tym, kim  był na początku tej historii.

Michael Grant doskonale gra na emocjach czytelnika. Zakończenie „GONE” jest dopracowane w najmniejszych szczegółach, jest dokładnie takie, jakie powinno być, idealne.

Czytając tą część, cały czas miałam przed oczami „Fazę pierwszą”. Bo w finale mnóstwo podsumowań, refleksji. I widać wyraźnie, jak długą drogę przeszły te postacie. Byliśmy z nimi przez sześć książek. Przeżywaliśmy  razem z nimi ich wzloty i upadki, obserwowaliśmy pierwsze miłości, byliśmy świadkami, analizującymi dokładnie ich relacje. Wściekaliśmy się na nich, podziwialiśmy ich. A teraz możemy zobaczyć, jak wkraczają w niby znany, a jednak zupełnie nowy świat. Jako zupełnie inni ludzie.

Akcja toczy się wartko, ale nie pędzi chyba aż tak, jak w poprzednich częściach. Można się odrobinkę zatrzymać. To dobrze, bo i takie momenty powinny być.

Wiecie, gdy czyta się serię, która ma te kilka t
omów, to jakoś tak się z nią człowiek zżywa. I smutno się robi, że to już koniec. Jakaś taka pustka, nie? Ale mimo to, a może właśnie dzięki temu, uwielbiam takie historie.

Według mnie „Światło” jest najlepszą częścią cyklu. Więc, jeśli ktoś się waha chwilami czy czytać „GONE” dalej, to niech za żadne skarby świata nie przestaje i niech dotrwa do końca!

Strasznie mnie tylko wkurzają te wszystkie błędy redakcyjne, zlepione dialogi itp. Naprawdę wydawnictwo mogłoby się odrobinę bardziej przyłożyć. No i denerwuje mnie… okładka. Serio, nie było innych pomysłów? Tylko jacyś ludzie, którzy są niewiadomo kim, bo nigdy nie mogę ich wszystkich zidentyfikować…


Oczywiście polecam. Całą serię.


Cytat:
"Zakończenie to najlepsza część każdej historii."

Ocena: 10/10

czwartek, 12 września 2013

Na szklanym ekranie: Igrzyska śmierci

Po prawie trzech miesiącach, w końcu recenzja filmu. Na warsztat poszły "Igrzyska", bo ostatnio po raz drugi je oglądałam (za pierwszym razem było krótko po premierze, na kinomaniaku, w jakości... nagrywania kalkulatorem). Ciągle chcę zrecenzować film "Wiedźmin", ale oglądałam go dość dawno, a nie wiem czy dam radę przebrnąć przez to coś drugi raz... No nic, bierzcie i czytajcie z tego wszyscy ;)


Tytuł: Igrzyska śmierci

Reżyser: Gary Ross

Na podstawie: Suzanne Collins, Igrzyska śmierci


„Igrzyska śmierci” to bez wątpienia jedna z głośniejszych zeszłorocznych ekranizacji. Wzbudziła wiele emocji, zwłaszcza wśród fanów trylogii Suzanne Collins. Historia futurystycznego państwa Panem, w którym co roku odbywają się Głodowe Igrzyska i biorącej w tych zawodach dzielnej Katniss Evardeen bije rekordy popularności.  Jedni są filmem zachwyceni, większość wciąż na niego narzeka. Myślę, że moja opinia plasuje się gdzieś pośrodku.

Zacznę od tego co mi się podobało. Fajnym pomysłem było ukazanie igrzysk również od strony organizatorów. Widzimy więc prezydenta Snowa, zastanawiającego się, jak to wszystko rozegrać politycznie, widzimy… tego gościa od organizacji technicznej, nie pamiętam jak się nazywał (wybaczcie). I to są naprawdę dobre sceny, choć w książce wcale ich nie ma, bo mamy tam wyłącznie punkt widzenia Katniss.

Kolejną rzeczą, która według mnie wypadła zdecydowanie na plus, jest charakteryzacja. Mieszkańcy Kapitolu wyglądają dokładnie tak, jak powinni wyglądać mieszkańcy Kapitolu, Cinna jest w 100% Cinną, a suknie Katniss na wszystkie prezentacje trybutów i wywiady dokładnie tak zjawiskowe, jak to opisała w swej powieści pani Collins.

Bardzo dobrze spisali się też młodzi aktorzy. Jennifer Lawrence (Katniss) naprawdę ma talent. Uroczo (czyli idealnie) wypadła Amandla Stenberg w roli Rue. Woody Harrelson jako Haymitch sprawdza się świetnie, wskutek czego uwielbiam tą postać zarówno w książce, jak i filmie. I tylko Prim grana przez Willow Shields chyba wypadła za poważnie.

Czas przejść do mniej przyjemnych rzeczy. Na początek Peeta. Nie zrozumcie mnie źle, ja go w książce uwielbiam, serio. Ale w filmie jest zdecydowanie słabym punktem. Wypadł tak… ciapowato. Nie chcę za bardzo winić Josha Hutchersona, grającego tę postać, ale coś tutaj poszło nie tak. Z fryzurą na czele. Przecież te ulizane włosy kompletnie mu nie pasują. Grrr…. No i co się dziwić, że w filmie jestem fanką Gale’a (Liam Hemsworth).

Kolejny, tym razem poważniejszy problem z „Igrzyskami” to fakt, że są one zrobione w taki sposób, że ktoś, kto nie czytał książki może mieć spore trudności z dobrym zrozumieniem treści. Narracja, zwłaszcza z początku, odrobinę się rwie i jest chaotyczna, retrospekcje są wtrącone w niezbyt trafionych momentach i wcale nie zostają wyjaśnione. Myślę, że to największa wada tego filmu.

Nie chcę się rozwodzić nad zgodnością z książką, bo wiadomo, że film czasami odbiega, ale jedno zastrzeżenie mam (wybaczcie, wiecie, że jestem czepialska) : przecież Haymitch nie mógł przesłać na arenę żadnych informacji! A w filmie do zupy od sponsorów dodana jest wyraźna notatka. Tu już nie chodzi o zgodność z literackim pierwowzorem, ale choćby o zwykłą logikę. Przecież w ten sposób wszyscy trybuci mogliby po prostu dostawać informacje od swoich mentorów i dowiadywać się np. co się dzieje w pozostałych częściach areny. Totalny bezsens.


Mimo wszystko film polecam, choć tych, którzy jeszcze go nie widzieli, ostrzegam: nie oczekujcie zbyt wiele. Mam nadzieję, że druga część będzie lepsza. Po zwiastunie wydaje mi się, że są na to spore szanse. 


Książka vs. Film: Książka

sobota, 7 września 2013

[47] Solaris

Tytuł: Solaris

Autor: Stanisław Lem

Wydawnictwo: Mediasat Poland


Po „Solaris” sięgnęłam niezbyt chętnie, bo za science fiction nie przepadam, ale książka ta była na liście lektur na olimpiadę z polskiego, więc się przełamałam (mniejsza, że niepotrzebnie, bo nie zauważyłam, że to lista z ubiegłego roku…). Może to i trochę wina mojego nastawienia, ale jedno z ja słynniejszych dzieł Stanisława Lema raczej mi się nie podobało.

Głównym bohaterem powieści jest psycholog Kris Kelvin. Ma on pomóc w badaniach prowadzonych na planecie Solaris. Niemal całą jej powierzchnię pokrywa bowiem dziwny ocean, co do którego trwają spory czy jest on inteligentną formą życia czy też nie. Ale gdy Kevin dociera na stację, okazuje się, że coś jest nie tak. Co robi w jego pokoju była narzeczona, Harey,  skoro kilka lat wcześniej popełniła ona samobójstwo? Czemu Harey wciąż wraca? Jak skontaktować się z oceanem? Czego nie mówią Kelvinowi  inni pracownicy stacji?

Muszę przyznać, że sam pomysł jest bardzo ciekawy. Od razu widać, że Stanisław Lem to autor obdarzony dużą wyobraźnią. Stworzył całą planetę Solaris, ocean, stację i mnóstwo teorii tego wszystkiego dotyczących. Cały ten świat przyszłości, gdzie podróże kosmiczne są codziennością.

Niestety nie udało mi się polubić bohaterów. Nic nie sprawiło, by zapadli mi w pamięci. Prawdę mówiąc, pisząc tę recenzję, miałam spore problemy z przypomnieniem sobie choćby imienia głównego bohatera,  a to już o czymś świadczy.

Sama fabuła też nie wywarła na mnie zbyt dużego wrażenia. Tak naprawdę było mi zupełnie obojętne czy dowiem się co będzie dalej, czy nie.

Język tej książki nie jest zbyt prosty. Mnóstwo fachowych określeń dotyczących badań kosmosu bardzo mnie męczyło. Bywało, że musiałam kilka razy czytać jedno zdanie, by je w końcu zrozumieć. 

Jak już wspomniałam, sam pomysł jest dobry, ale wykonanie kompletnie się nie sprawdza. „Solaris” jest lekturą zwyczajnie nudną . Ja osobiście przy niej zasypiałam.

A teraz szykuję się na zlinczowanie przez wielbicieli Lema. ;)


Cytat:
"Człowiek wyruszył na poszukiwanie innych światów, innych cywilizacji, nie poznawszy do końca własnych zakamarków, ślepych dróg, studni, zabarykadowanych, ciemnych drzwi"

Ocena: 5/10

czwartek, 5 września 2013

Top10: Ulubione serie książkowe




Dziś pora na... Ulubione serie książkowe!


Po długim, długim czasie dodaję w końcu jakieś zestawienie Top10. Wolicie pojedyncze książki czy raczej właśnie serie? Przyznam, że ja wolę właśnie wielotomowe powieści, bo uwielbiam przeżywać przygody razem z bohaterami, których już dobrze znam. I lubię ten dziwny rodzaj smutku, gdy historia dobiega końca...

Co sądzicie o seriach poniżej? Jakie są wasze ulubione książkowe cykle? 

1. Andrzej Sapkowski - Wiedźmin

Wiedźmin jest bezapelacyjnie moją ulubioną serią. Genialny styl autora wywarł na mnie olbrzymie wrażenie, skomplikowana fabuła wciągnęła bez reszty do świata Geralta z Rivii, który jest jednym z najlepiej wykreowanych bohaterów literackich ever. I nie tylko on. Mogłabym się tu dłuuuugo tą serią zachwycać, ale robię to przy każdej możliwej okazji, więc już nie przynudzam ;d


2. J.K. Rowling - Harry Potter


Ta seria to prawdziwy cud literacki i wcale się nie dziwię, że jest aż tak popularna, a ludzie mają bzika na jej punkcie. Magiczna opowieść, dzięki której wiele osób zaczęło czytać książki, a w szczególności fantastykę (ja akurat od tych powieści zaczęłam moją przygodę  z tym gatunkiem). Barwne postacie, które dorastają wraz z czytelnikami. Jak będę mieć dzieci, to je wychowam na "Harrym Potterze". Koniecznie ;)

3. Suzanne Collins - Igrzyska śmierci


Seria, która wzrusza i skłania do naprawdę wielu refleksji. Mądra opowieść z cennym przesłaniem. W dodatku główna bohaterka jest osobą, której aż chce się kibicować. A państwo Panem przeraża i fascynuje jednocześnie. 


4. Lauren Brooke - Heartland


Sympatyczny, ciepły i mądry cykl w prostych słowach mówiący o sprawach niekiedy trudnych i bardzo ważnych. Wielokrotnie sięgam po niego, kiedy mam jakiś problem. Takie książki to najlepsi przyjaciele i mam nadzieję skompletować kiedyś całą serię ;)


5. Lucy Maud Montgomery - Ania z Zielonego Wzgórza


Pełna uroku opowieść o rudowłosej  niebanalnej osóbce, która towarzyszy dziewczynkom od pokoleń. Opowieści o Ani są zabawne i mądre. Uczą i bawią. Są dokładnie takie, jakie powinny być, a mój sentyment do tej serii chyba nigdy nie zniknie. 


6. Michael Grant - GONE: Zniknęli


 Jedna  z ciekawszych i oryginalniejszych serii młodzieżowych. Świat bez dorosłych, z pozoru tak kuszący, a w rzeczywistości nie do zniesienia. Nastolatki, które musiały dojrzeć o wiele szybciej niż powinny. Jak zachowają się w chwili próby? Czy jakieś wartości mają szansę przetrwać w ETAP-ie, świecie zdominowanym przez dziwne moce? 


7. Hanna Kowalewska - Zawrocie


Zachwycająca stylem, wzruszająca i tajemnicza historia Matyldy, próbującej odkryć dawne rodzinne sekrety. Bez cukierkowego happyendu, za to z postaciami z krwi i kości. 


8. Cornelia Funke - Atramentowa Trylogia


Pomysłowa, wciągająca trylogia, będąca pochwałą wyobraźni i taką troszkę reklamą czytelnictwa. Wielowątkowa fabuła i postacie, które na długo pozostają w sercu czytelników. Cornelia Funke stworzyła dzieło o wyjątkowym, magicznym klimacie. 


9. J.R.R. Tolkien - Władca Pierścieni


Świat wykreowany w najdrobniejszych szczegółach. Epicka opowieść o walce dobra ze złem i o uniwersalnych wartościach takich jak honor, odwaga, przyjaźń i lojalność. Fundament, na którym opiera się literatura fantasy.

10.  Rick Riordan - Kroniki Rodu Kane


Mitologia egipska we współczesnym świecie. Postacie, którym chętnie się kibicuje. I ten niepowtarzalny, pełen humoru styl Ricka Riordana. Prawdę mówiąc, miałam prawdziwy dylemat czy na tej liście umieścić "Kroniki..." czy "Percy'ego Jacksona". Ostatecznie wygrały przygody rodzeństwa Kane, bo są mniej niż "Percy" schematyczne. Ale bohaterowie z Obozu Herosów również zdobyli moją sympatię ;)

wtorek, 3 września 2013

Podsumowanie sierpnia

Nadszedł ten przykry moment: koniec wakacji. Mam nadzieję, że wypoczęliście i zebraliście energię na nowy rok szkolny. Szczerze mówiąc, nie tak źle znowu widzieć się z klasą, mieć odpały na przerwach (i lekcjach) itd. Nie tak źle. Gdyby jeszcze plan był normalny...

W wakacje czytałam nawet sporo, ale bloga odrobinkę zaniedbywałam, bo wiadomo, wakacyjne wyjazdy, brak czasu (a nawet i chęci) na siedzenie przed komputerem, brak dostępu do internetu. Dlatego w tym miesiącu zamiast tradycyjnych czterech ukazały się trzy recenzje:

Najwyższą ocenę (5) uzyskała powieść Nicholasa Sparksa - Ostatnia piosenka.



W Waszej ankiecie na książkę lipca remis. Najbardziej podobały Wam się powieści: Alchemik Paula Coelho i Intruz Stephenie Meyer.




Wzięłam ostatnio udział w zabawie Verstatile Blog. No i mój blog obchodził swoje pierwsze urodziny^^

Teraz pewnie notki znów będą regularne. Niedługo możecie się spodziewać zaniedbywanego przeze mnie konsekwentnie Top10. I prawdopodobnie recenzji Igrzysk śmierci z cyklu Na szklanym ekranie.

Co jeszcze związanego z książkami? Byłam sobie na obozie literackim i dowiedziałam się mnóstwa ciekawych rzeczy^^

A!  Byłabym zapomniała - założyłam sobie Tumblra. Uznałam, że to całkiem fajna stronka, gdzie można znaleźć, jakby to powiedział mój pan od fizyki, różne różności. Na moim tumblrze będą się baaardzo często pojawiały obrazki/gify/cytaty itp. dotyczące książek, filmów i seriali, więc - zapraszam serdecznie na http://strawcherry96.tumblr.com/ ^^ A jeśli ktoś z Was też ma tam profil, to proszę o linki w komentarzach ;>

Nowa ankieta już po prawej - zapraszam do głosowania ;)

Popularne posty

The Hunger Games 32x32 Logo