Harry Potter Broom -->

sobota, 26 lipca 2014

[82] Kuglarz Najświętszej Panienki

Tytuł: Kuglarz Najświętszej Panienki

Autor: Michel Zink

Wydawnictwo: Promic

Ilość stron: 375


Podtytuł tej książki brzmi „Średniowieczne legendy chrześcijańskie”. Niech Was jednak nie zwiedzie słowo „średniowieczne”. Autor już we wstępie oznajmia, że zupełnie owe legendy zmienił, że swoje średniowieczne pierwowzory to one przypominają już tylko jakimś tam głównym zarysem fabuły. Że unowocześnił je, by świadczyły o pewnej ciągłości wiary chrześcijańskiej poprzez epoki. Brzmi zachęcająco? Przyznam szczerze,  że niezbyt.

Ale od początku. Po przeczytaniu tego jakże zachęcającego wstępu mój entuzjazm czytelniczy nieco osłabł, a  na początku był dość spory, bo i okładka porządna, i tytuł ciekawi, i tematyka wydawała się całkiem interesująca. Po przeczytaniu kilku pierwszych z 35 legend byłam już niemal pewna, że koniec końców „Kuglarz” okaże się nudną lekturą. Na szczęście trochę się myliłam.

Faktem jest, że część zamieszczonych w tej książce opowieści jest naiwna i bardzo przewidywalna. Dość banalne, dawno wytarte morały nie wnoszą niczego nowego. Ich lektura nudziła mnie, chciałam już nawet odłożyć książkę na półkę i więcej do niej nie wracać. Coś mnie jednak powstrzymało, gdzieś tam w głowie tliła się myśl: „może będzie lepiej?”.

Było lepiej. Czy to ja z każdą kolejną stroną stawałam się mniej wybrednym czytelnikiem, czy też rzeczywiście każda kolejna opowiastka była nieco ciekawsza od poprzedniej, nie wiem. Ważne, że zaczęłam coś w tych legendach dostrzegać. Najbardziej podobała mi się opowieść „Dar słowa”, która mówi głównie o pysze. Mówi w sposób nietypowy, świeży, wcale nie aż taki prosty, skłaniający do refleksji. Interesująca okazała się także legenda o świętym Aleksym, ukazana nieco inaczej niż zwykle.  Było też kilka innych mniej lub bardziej ciekawych opowiastek, ale, tak jak już wspominałam, spora ich część jest raczej bardzo przeciętna.

Legendy w „Kuglarzu” kreują świat, w którym najpobożniejszymi ludźmi są przeważnie pustelnicy, dotyczy ich spora część historii. Każda z nich zaczyna się również zdaniem „Był/była/było/byli sobie raz…” Z jednej strony, nie brzmi to najlepiej, z drugiej sprawia, że opowieści te są bardziej gawędami. Ich język też jest więc prosty, nieskomplikowany, ale brakuje mu jakiegoś szczególnego klimatu, którego się spodziewałam.

Momentami książka jest naprawdę ciekawa i mądra. Mówi wiele o wierze i zwątpieniu, o Bogu i ludziach. Daje nadzieję, że każdy może się nawrócić, że choć popełniamy błędy, zostaną nam one wybaczone, jeśli tylko będziemy za nie żałować.


Choć spodziewałam się znacznie ciekawszej, poważniejszej lektury, polecam, jeżeli interesuje Was tematyka. Jeśli nie, odpuśćcie, szkoda waszego czasu.


Cytat:
"W każdej chwili. Pan kocha nas ww każdej chwili. Skąd tyle niepokoju? Dlaczego w chwili, kiedy czycha na nas zło, postępujemy tak, jak gdyby go nie było, skoro On jest tuż obok i nas kocha?"

Ocena: 6/10


Recenzja bierze udział w wyzwaniach:





sobota, 19 lipca 2014

[81] Filip Szalony

Tytuł: Filip Szalony

Autor: Lech M. Jakób

Wydawnictwo: Telbit

Ilość stron: 296


Dopóki nie wygrałam „Filipa Szalonego” w losowaniu u Stelli (dziękuję!), nie miałam pojęcia o istnieniu tej książki. Wielka szkoda. Powinnam była po nią sięgnąć wcześniej.

Przede wszystkim dlatego, że kierowana jest raczej do odrobinkę młodszego czytelnika, gdzieś w wieku 13 – 15 lat. Co nie znaczy, że ktoś starszy będzie się przy tej lekturze nudził, co to, to nie!

Ale przejdźmy do rzeczy. Główny bohater książki (i zarazem jej narrator), Filip Szalony (jakże adekwatne dla niego nazwisko!) zakłada się z nauczycielem języka polskiego, panem Okołko, potocznie zwanym „Oko”, że do końca roku szkolnego napisze powieść. Z zapałem i głową pełną pomysłów (o, tych to mu nigdy nie brakuje) uczeń trzeciej klasy gimnazjum przystępuje do pracy. Pisanie okazuje się jednak wcale nie takie proste, a to nie jedyny problem w życiu głównego bohatera. Filip dał się we znaki nie tylko poloniście, różne, mniej lub bardziej sensowne obietnice, składał także innym nauczycielom. Wciąż pakuje się w tarapaty przez swoją impulsywność, niepohamowane skłonności do żartów i wymyślania niestworzonych historii. Czy chłopcu uda się napisać powieść?

Fabuła nie jest specjalnie wymagająca ani skomplikowana, ale bardzo pomysłowa. Z pozoru niepasujące do siebie wydarzenia zazębiają się w jedną całość. W życiu głównego bohatera wciąż coś się dzieje, nie ma ani chwili spokoju. A to kłótnie z rodzeństwem, a to utarczki z nauczycielami czy kolegami ze szkoły, a to pierwsza miłość, a to problemy z domowym zwierzyńcem.

Właśnie, kilka słów o rodzince tytułowego Fila, bo to towarzystwo nietypowe, ale bardzo sympatyczne. Państwu Szalonym daleko do nudnej rodzinki. Mama, Myszka, jest jednak na tym punkcie ździebko przewrażliwiona i reaguje gwałtownie na wszelkie argumenty: „chyba tylko w naszej rodzinie…”, tata, czyli Staruszek, ma z kolei bzika na punkcie litery „F”, którą zaczynają się wszystkie imiona w rodzinie. Brat Filipa, Fryderyk, jest bardzo Logiczny, ale logika nie przeszkadza mu w znajdywaniu sobie wciąż nowych dziewczyn, siostra zwana Natą (bo kto chciałby, by wołano na niego „Fortunata”?) uwielbia zwierzęta i denerwowanie młodszego brata. Oprócz tego jest pozytywnie zakręcony stryj Ferdynand oraz nie dający o sobie zapomnieć nawet po śmierci dziadek Fabian. I cała zgraja domowych (zazwyczaj) zwierząt. Krótko mówiąc, cała galeria postaci jest wręcz rewelacyjna. 

Lekki styl pisarza w połączeniu z dużą dawką humoru daje gwarancję przyjemnej, lekkiej, wakacyjnej lektury. Dialogi są przeważnie naturalne, a często i dowcipne. Mało tego, razem z Filipem czytelnik może poznać tajniki pisania powieści. A wcale nie tak łatwo jest ciekawie pisać o pisaniu, nie uderzając przy okazji w zbędne patetycznie tony. 

Jedyne, co chwilami mnie irytowało, to chwilami wręcz wymuszone posługiwanie się stylem młodzieżowym. Bez przesady, ale współcześnie nikt o nauczycielach nie mówi „belfrowie”, a o szkole „buda”. Książka została wydana w 2005 roku i już wtedy się tak nie mówiło. Nie non-stop. 

Krótko mówiąc, nie oczekujcie nie wiadomo czego. To nie jest mądra, wspaniała książka z przesłaniem. To ciekawa, zabawna pozycja dla młodzieży (i, że tak się wyrażę, dzieci starszych) i jako taka sprawdza się idealnie. 


Cytat:
"Pisarzem nie zostaje się ot tak... na zawołanie. Pisarz to nie byle kto! Sumienie narodu! Instytucja! Ciężar moralnej odpowiedzialności! Do niedawna przynajmniej..."

Ocena: 8/10


Recenzja bierze udział w wyzwaniach:




sobota, 12 lipca 2014

[80] Narrenturm

Czyżbym naprawdę od prawie miesiąca nie dodawała recenzji? Wybaczcie. Najpierw były ostatnie chwile walki o oceny, potem zamieszanie z załatwianiem przeróżnych pierdółek związanych z prawem jazdy, wyjazd na obóz, a następnie solidne przeziębienie. Ale powoli wracam do świata żywych. : )

Tytuł: Narrenturm

Seria: Trylogia husycka

Autor: Andrzej Sapkowski

Wydawnictwo: Supernowa

Ilość stron: 593


Oj, długo polowałam w miejskiej bibliotece na Narrenturm, pierwszą część "Trylogii husyckiej" mojego ulubionego pisarza. W końcu wpadła w moje łapki. Przyznam, że łapki te otwierały ją nie bez obaw, po smutnej klęsce, którą okazała się ostatnia przeze mnie czytana powieść Sapkowskiego, „Żmija”. „Trylogię husycką” jednak wszyscy zachwalali, a już sam jej opis z tyłu okładki uznałam za genialny, więc  czy lekturę rozpocząć wątpliwości nie miałam żadnych. Jak się okazało, słusznie.

Młody rycerz, Reinmar z Bielawy, zwany Reynevanem, po uszy zakochany jest w Adeli von Stercza. Sądzi nawet, że z wzajemnością. Problem polega jednak na tym, że Adela jest zamężna, a jej szwagrowie są… dość agresywni. Oskarżony przy okazji o herezję (bo na studiach w Pradze zdarzyło mu się i magii  nauczyć) Reynevan musi umykać z Oleśnicy, ścigany przez braci  Stercza i najętych przez nich, dość groźnych, warto dodać, osobników. Zaczyna się pełna przygód, problemów i pościgów podróż, podczas której czytelnik wraz z Reynevanem poznaje coraz to ciekawsze osobistości i przygląda się terenom średniowiecznego Śląska. W tle wojny z husytami – spory religijne, palenie na stosie, przesłuchania Świętego Oficjum i Narrenturm, wieża błazna.

Zacznę od tego, że w „Narrenturmie” wciąż coś się dzieje. Reynevan wpada z jednych kłopotów w drugie, a czytanie o tym jest naprawdę zajmujące. Tu nie ma czasu na nudę. Śląsk Sapkowskiego tętni życiem, nigdy nie wiadomo, na co można się natknąć, bo kto by się spodziewał na przykład w stodole, w zupełnej głuszy, trafić na zebranie szlachty, biskupów i innych liczących się akurat w polityce dotyczące antyhusyckiej krucjaty? Kto by się spodziewał, że główny bohater, posmarowany lotną maścią, trafi na sabat czarownic? Kto by się spodziewał, że siedząc  przy ognisku z Zawiszą Czarnym, spotkać można istotę nie z tego świata?

Skoro już mowa o Zawiszy… „Narrenturm” zaludniają postacie nie tylko fikcyjne, ale również historyczne, takie jak wymieniony wyżej słynny rycerz z Garbowa. W przypadku wojen husyckich Sapkowski trzyma się faktów, umiejętnie wplatając rzeczywistą (sporą w dodatku) historyczną wiedzę pomiędzy zupełnie nieprawdopodobne przygody Reinmara. Dla tych, którzy interesują się historią, a zwłaszcza średniowieczem – pozycja prawie obowiązkowa.

Co do samych postaci są, jak to u Sapkowskiego zwykle bywa, genialne. Począwszy od głównego bohatera, Reynevana. Nie przypomina on co prawda mojego ulubieńca z wiedźmińskiego cyklu, Geralta – to zupełnie inny typ postaci. I przyjemnie było dostrzec, że i z nim autor sobie poradził. Reinmar, choć inteligentny i odważny, jest jeszcze młodziutkim rycerzem, naiwnym jakich mało, a kochliwym, jak chyba nikt inny. Przy tym wszystkim, szalenie jest jednak sympatyczny. Jego romanse, pochopne decyzje i przeróżne pomyłki, ściągają mu na kark coraz więcej wrogów i wplątują go w coraz większe kłopoty. Reynevan jednak na błędach się uczy, tak przynajmniej twierdzi. Nauka szłaby mu znacznie gorzej i boleśniej, gdyby nie jego towarzysz podróży, demeryt, Szarlej. Szarlej jest o wiele bardziej doświadczony, że tak powiem, nie da sobie w kaszę dmuchać. Bystry, nieufny, a niekiedy i dowcipny – świetny kompan dla Reinmara i świetna postać dla czytelnika. Równie dobrze wykreowany jest Urban Horn, choć to mężczyzna o wiele bardziej tajemniczy. Moją sympatię zdobyła też rezolutna szlachcianka, Katarzyna Bieberstein (czy raczej Nikoletta).

Oprócz tego wszystkiego znajdujemy w „Narrenturmie” i wątek fantastyczny, choć rozwija się on powoli. Kim są czarni rycerze? Kim tak naprawdę jest Pomurnik? Czy to słynny demon, uderzający w południe?


Język jest barwny, pełen humoru, a i odpowiedni dla epoki. Niektórych mogą jednak zmęczyć łacińskie wtrącenia, bo nie wszystkie znajdują się w wyjaśnieniach na końcu książki. Błyskotliwy styl Sapkowskiego znów mnie oczarował i sprawił, że pierwszy tom „Trylogii husyckiej” jest rewelacyjną lekturą. Choć, lojalnie Was ostrzegam, że ze względu na zawiłości historyczne, wcale nie lekturą najłatwiejszą. Jeśli więc ktoś do historii odczuwa szczególną niechęć, niech się lepiej za tę książkę nie zabiera. Całej reszcie gorąco polecam. Osobiście z pewnością sięgnę po kolejne części – już nie mogę się doczekac dalszych przygód Reynevana. 


Cytat:
"A ja myślę, że całe zło tego świata bierze się z myślenia. Zwłaszcza w wykonaniu ludzi całkiem ku temu nie mających predyspozycji."

Ocena: 10/10


Recenzja bierze udział w wyzwaniach:





Nie warto już raczej robić podsumowania czerwca, chcę Was więc tylko poinformować, że najlepszą książką maja została w Waszej ankiecie pierwsza część Opowieści z Narnii C.S. Lewisa - Lew, czarownica i stara szafa. Nowa (uboga, bo i ubogo w czerwcu było z recenzjami) ankieta już po prawej - zapraszam do głosowania! : )


środa, 9 lipca 2014

Top 10: Ulubieni ojcowie z literatury

Były ulubione matki, a że kilka trochę ponad dwa tygodnie temu mieliśmy Dzień Ojca, dzisiaj zestawienie najlepszych literackih tatusiów. Powiem od razu, że jakoś łatwiej było znaleźć ich niż matki. Nie sądzicie, że autorzy jakoś bardziej na ojcach właśnie się skupiają i wychodzą z tego ciekawsze postacie? Jakie byłyby Wasze typy? A może któryś z wymienionych przeze mnie panów absolutnie w waszych oczach nie uchodzi za dobrego ojca?



Dziś pora na... Ulubionych ojców  z literatury!


1. Jan Malinowski
z cyklu "Zawrocie"


To on tak naprawdę wychowywał Matyldę i otaczał ją miłością. Dziewczyna nigdy nie zbudowała pełnych zaufania więzi z matką, to ojciec w dzieciństwie był dla niej wszystkim. Gdy zmarł, mała nigdy do końca się nie pozbierała i na zawsze pozostała odrobinę samotna. Nigdy nie przestała tęsknić za tatą, którego znała przecież zaledwie cztery czy pięć lat. Myślę, że to wystarczający dowód na to, jak kochającym i czułym ojcem był Jan. Być może dlatego, że wiedział, jak bardzo dziecko potrzebuje rodziców, sam wychowywał się w domu dziecka. No i chyba zawsze będzie mnie rozczulać fragment, w którym Matylda wspomina, jak ojciec uczył ją rozróżniać prawy i lewy bucik - podeszwy muszą się do siebie uśmiechać. : )


2. Mortimer Folchart
z "Atramentowej Trylogii"


Kolejny literacki tatuś, który ma w sobie wielkie pokłady ciepła i miłości. Swoją córeczkę jedynaczkę kochał nad życie, na skutek nieszczęśliwego wypadku z przeszłości wychowywał ją samotnie i świetnie dawał sobie z tym radę. Nie pozwolił, by Maggie zapomniała o matce, ale dziewczynce nigdy niczego nie brakowało. Dzielona wspólnie pasja - czytanie - jeszcze bardziej zbliżyła do siebie tę dwójkę. Mo był dla córki największym autorytetem, ale gdy dorosła, pozwalał jej także na samodzielne decyzje.


3. Pan Everdeen
z trylogii "Igrzyska Śmierci"


Podobnie jak w przypadku Jaśka Malinowskiego, pan Everdeen towarzyszył córkom tylko we wczesnym dzieciństwie. Jedenastoletnią, podobną do niego z charakteru Katniss, zdążył jednak nauczyć polować, co pozwoliło dziewczynce zapewnić pożywienie rodzinie, gdy pani Everdeen po śmierci męża pogrążyła się w depresji. To dzięki takiemu, a nie innemu ojcowskiemu wychowaniu, mała Katniss poradziła sobie w tej trudnej sytuacji, wspomnienie ojca nie opuszczało jej też nigdy ani na arenie, ani podczas późniejszej walki z Kapitolem. 


4. Pan Sempere
z "Cienia wiatru"


Pan Semepere jako samotny ojciec nie miał lekko, zwłaszcza, że księgarnia, którą prowadził, nie przynosiła dużych dochodów. Mimo wszystko jego synkowi, Danielowi, nigdy niczego nie brakowało. A już na pewno nie ojcowskiej miłości i zrozumienia. Kiedy mały Daniel zapragnął zostać pisarzem, Sempere nie wyśmiał go, a zachęcał do rozwijania literackich zdolności. Oszczędzał bardzo długo, by na urodziny kupić dorastającemu już synowi pióro wieczne o niebotycznie wysokiej cenie (podobno pisał nim sam Victor Hugo!). Daniel zawsze szanował ojca, mieli świetne relacje. Zresztą, pan Sempere wyniósł tę dobroć i troskliwość z własnego domu rodzinnego, co możemy łatwo zaobserwować w "Grze anioła". 


5. Steve
z "Ostatniej piosenki"


Steve po rozwodzie z żoną prawie całkowicie stracił kontakt z córką, która była pewna, że to on winien był rozpadu małżeństwa. Zaprosiwszy do siebie dzieci na wakacje, mężczyzna za wszelką cenę próbował odbudować relacje z, bądźmy szczerzy, dość w tamtym okresie "trudną" nastolatką. Dziewczyna początkowo zupełnie nie doceniała jego wysiłków, jednak później się to zmieniło. Steve rewelacyjnie dogadywał się też z synkiem, Jonah. Dzieci były dla niego bardzo ważne, gotów był poświęcić dla nich własne szczęście, miał w sobie dużo cierpliwości i zrozumienia. 


6. Beck
z "Trylogii o wilkołakach z Mercy Falls"


Beck popełnił w życiu niejeden błąd, nie zawsze zachowywał się fair i właściwie można się kłócić, czy zabranie Sama od jego biologicznych rodziców było właściwym pomysłem. Pewnie nie. Nie można jednak zapomnieć, że to dzięki niemu Sam był tym, kim był, że to Beck, przywódca sfory i tak naprawdę jej ojciec, pomógł mu się pozbierać p traumatycznych przeżyciach z dzieciństwa. Jego pomysł z "pakowaniem" nieprzyjemnych wspomnień do specjalnych kartonów w głowie był świetny i z pewnością zadziałał w przypadku wrażliwego siedmiolatka obdarzonego bujną wyobraźnią. No a scena pożegnania Becka z Samem wyciska łzy. Bezsprzecznie. Mimo pewnych egoistycznych wręcz decyzji, które podjął, uwielbiam Becka. I uwielbiam jego relacje z Samem. 


7. Brom
z serii "Dziedzictwo"


Wiecie, co ogólnie sądzę na temat Broma, prawda? Że jest moją ulubioną postacią z całej serii? I jedną z ulubionych męskich postaci literackich ogółem? To dobrze. Choć można się kłócić, czy dobrze postąpił, nie mówiąc Eragonowi, że jest jego ojcem, nie da się nie zauważyć, że i tak starał się nim być, zwłaszcza po napadnięciu Ra'zaców na Carvahall. Wiele go nauczył i tak naprawdę wychował. Był surowy i nieraz szorstki, ale udało mu się nawiązać z chłopakiem naprawdę silną więź. Na końcu zaś oddał za swojego syna życie. Nie muszę nic już dodawać, prawda?


8. Kapitan Crewe
z "Małej księżniczki"


Kapitan Crewe był dla małej Sary całą rodziną. To w nim osierocona przez matkę przy porodzie dziewczynka odnajdywała miłość, oparcie, zrozumienie. Kapitan był bardzo bogaty, a swej córeczce oddałby wszystko, a jednak Sara nigdy nie była dzieckiem rozpieszczonym. Zawsze radosna, grzeczna i kulturalna brała przykład właśnie z ojca. Była jego prawdziwym oczkiem w głowie. Gdy zmarł, jej świat się zawalił. I nie mam tutaj na myśli trudnej sytuacji finansowej, w jakiej się znalazła, a właśnie tęsknotę za ukochanym tatusiem. Ich relacja wzrusza do łez. 


9. Eddard Stark
z "Gry o tron"


Ok, wiem, Ned był kiepskim politykiem i naiwniakiem, który myślał, że może wyjść z honorem z każdej sprawy. Ale musicie przyznać, że jako ojciec spisywał się świetnie. Może i nie udało mu się nigdy tak naprawdę pogodzić Aryi z Sansą, ale to jedyny problem. Ze swoimi dziećmi miał bardzo dobre relacje, był dla niech (zwłaszcza dla Robba) autorytetem, troszczył się o nie. Tylko jego zdarzało się czasami słuchać Aryi. Zresztą, jego relacje z Aryą podobały mi się szczególnie, zwłaszcza w momencie, gdy dowiedział się, że dziewczynka ćwiczy władanie mieczem. Inny ojciec w Siedmiu Królestwach kazałby przestać się wydurniać i zająć czymś odpowiedniejszym, dla jej pozycji i płci. Ned znalazł jej nauczyciela. Zawsze starał się swoje dzieci zrozumieć i dać im szansę na rozwój. Nawet Jonowi, który był jego bękartem i który, choć nienawidził tego, że nie jest Starkiem, Neda szanował, podziwiał i był wobec niego lojalny. 


10. Syriusz Black
z serii "Harry Potter"


Biedny Harry nigdy nie poznał swoich rodziców. Spotkał natomiast, w okolicznościach dość... burzliwych swojego ojca chrzestnego, Syriusza. Od tej pory wreszcie poczuł, że ma rodzinę. Chociaż Syriusz nie jest wzorem cnót i rozsądku, kochał Harry'ego, chciał dla niego jak najlepiej i gotów był oddać za niego życie. Zresztą z wzajemnością, co pokazuje, jak silna relacja połączyła tę dwójkę. Szkoda, że nie dane im nigdy było razem zamieszkać. Syriusz zajął w sercu Harry'ego (i przy okazji czytelników) szczególne miejsce i pozostał w nim na zawsze. 

Popularne posty

The Hunger Games 32x32 Logo