Harry Potter Broom -->

sobota, 25 maja 2013

[37] Światła września

Tytuł: Światła września

Autor: Carlos Ruiz Zafón

Wydawnictwo: MUZA SA


„Światła września” to już moje trzecie spotkanie z twórczością  Carlosa Ruiza Zafóna. Trzecie udane spotkanie.

Wdowa Sauvelle wraz z dwójką dzieci (Irene i jej młodszym bratem Dorianem) przeprowadza się do Błękitnej Zatoki. W tej spokojnej posiadłości mieści się Cravenmoore, rezydencja ekscentrycznego fabrykanta zabawek, Lazarusa. To właśnie w niepokojącym, pełnym mechanicznych zabawek Cravenmoore pani Sauvelle ma rozpocząć pracę.

Jak będzie wyglądało życie rodziny w nowym miejscu? Czy wszyscy się tu odnajdą? Morderstwo, Cień, mechaniczny anioł, który wydaje się obdarzony własną, upiorną duszą  - to tylko niektóre z wyzwań czekających na nastoletnią Irene. Na szczęście, dziewczyna nie jest w tym sama. Poznaje bowiem rok starszego od siebie chłopaka, Ismaela. Wspólnie  odkryć prawdę o Lazarusie.

Przyznam, że zarówno „Książę Mgły”, jak i „Pałac Północy” wydają mi się ciekawsze. Klimat „Świateł września” nie jest już tak niesamowity. Może odnoszę takie wrażenie, bo przeczytałam go jako ostatni, a z tamtymi powieściami wiele go łączy? Fabuła jest bowiem chwilami schematyczna i Zafón już tak nie zaskakuje.

Nie znaczy to, że jest źle. Akcja się nie wlecze, jest sporo tajemnic do rozwiązania i, szczerze mówiąc, rozwiązać je nie tak łatwo. Mamy tu kilka retrospekcji, zresztą, z retrospekcji ukazana jest cała powieść, ujęta w ładną klamrę. Pierwszy rozdział to list Ismaela do Irene (list pisany po latach), ostatni zaś – list Irene do Ismaela.  Myślę, że ten zabieg jest świetny.

Wątek romantyczny ukazany jest w pełen uroku sposób. Ba! Jakby się uprzeć to można dostrzec dwa wątki romantyczne: ten, pomiędzy dwojgiem nastolatków, jeszcze nieśmiały i ten, pomiędzy dorosłymi ludźmi po przejściach – chyba jeszcze bardziej nieśmiały i ostrożny.

Postacie są z krwi i kości. Odważna Irene, lubiący samotność Ismael, gadatliwa Hannah i zamknięty w sobie Dorian naprawdę dają się lubić. Dorośli również. Intryguje mnie Lazarus ze wszystkimi swoimi tajemnicami, podziwiam panią Sauvelle za jej troskę o rodzinę, upór i wytrwałość.

Po raz pierwszy u Zafóna nie mam problemów z dialogami, są zupełnie naturalne. Co do opisów – jak zwykle urzekają.

Przyznam, że niektóre fragmenty, które w zamierzeniu miały być chyba mroczne, wypadły przekonująco. W napięciu czytałam o dziwnych machinach wypełniających Cravenmoore. Brrr! Nie chciałabym tam wejść w nocy.

„Światła września” to warta przeczytania powieść, z wartką akcją i zaskakującym (i odrobinkę wzruszającym) zakończeniem. Mimo odrobinki schematyczności, jest wciągająca (do tego stopnia mnie wciągnęła na matematyce, że przestraszyłam się nauczyciela, który nagle wyrwał mnie do tablicy xD).  Ma świetny klimat. Doskonale pokazuje zawiłości relacji międzyludzkich.  Polecam wszystkim!


Cytat:
"Sama się pani przekona, moja droga Simone, że jedyny morał, jaki można wysnuć z tej historii, tak jak i z każdej innej, brzmi: w prawdziwym życiu, w odróżnieniu od fikcji, nic nie jest tym, czym się wydaje..."

Ocena: 7/10

wtorek, 21 maja 2013

Top 10: Największe rozczarowania literackie









Dziś pora na... Największe rozczarowania literackie!

Dzisiaj mało przyjemny temat, ale cóż. Nie mam humoru, to sobie ponarzekam ;)
Poniżej znajdują się niekoniecznie książki, które są najgorszymi, jakie czytałam, ale tymi, po których spodziewałam się czegoś innego. Lepszego.
Fanów tych powieści proszę, żeby się na mnie nie gniewali ;) To tylko moja opinia, każdy ma inny gust i doskonale rozumiem,  że ktoś może mieć inne zdanie na ten temat i dostrzegać w tych pozycjach coś, czego ja dostrzec nie potrafię. 


1. Stephenie Meyer - Zmierzch


Książka, którą zachwycały się tłumy nastolatek.Po lekturze "Zmierzchu" spędziłam mnóstwo czasu na zastanawianie się, co ludzie w tym widzą. Bo ja nic. No, może nie jest tragicznie, ale jak na "światowy bestseller" spodziewałam się czegoś ciekawszego. A tu ot, zwykła sobie opowiastka. Może trochę irytująca. Chwilami zabawnie głupiutka. Z nieznośnie wnerwiającą bohaterką i jej wyidealizowanym do granic możliwości chłopakiem. Z błyszczącymi niczym dyskotekowa kula wampirami w tle.


2. L.J. Smith - Pamiętniki wampirów (księga I)


Serial uwielbiam. Byłam do niego nastawiona sceptycznie, kiedy moje koleżanki o nim opowiadały, ale gdy tylko zobaczyłam pierwszy odcinek, od razu zmieniłam zdanie. Sięgnęłam po książki i... nic. Tak jak w przypadku "Zmierzchu" - nie jest fatalnie, ale po tak świetnej ekranizacji byłam przekonana, że przeczytam fascynującą serię. Nijaki klimat, postacie nie tak wielowymiarowe jak w serialu. I tylko Damona wciąż uwielbiam.


3. Jan Brzechwa - Akademia Pana Kleksa


Ta książka tojedno wielkie nieporozumienie. Jest dość znana i gdy w czwartej klasie podstawówki mieliśmy ją przeczytać, myślałam, że będzie fajna. No to nieźle się pomyliłam... Lektura głupawa, nic tam nie miało sensu. Podobał mi się jeden rozdział (o wilkach atakujących miasto), on z kolei zupełnie nie pasował do całości. Koszmar. I do tego pamiętna dwójka ze sprawdzianu (kocham polonistkę, któras sprawdzian przeprowadziła w ten sposób, że czytała nam cytat, a my mieliśmy napisać, która postać do kogo i w którym rozdziale to powiedziała -,-). A teraz śmiało możecie szykować na mnie strzelby - wiem, że wiele osób wspomina "Akademię..." z rozrzewieniem. Cóż, ja nie.


4. Neil Gaiman - Koralina


Animacja świetna. Prawdę mówiąc, chwilami się jej bałam xD Książka okazała się kompletną klapą. Głównie językową. Napisana prymitywnym wręcz stylem przypomina raczej powieść napisaną amatorsko przez kilkunastolatka, w dodatku słabego z polskiego, a nie przez uznanego pisarza. Pomysł był. Szkoda, ze zmarnowany.


5.Daniel Deofe - Przypadki Robinsona Kruzoe


O matko! Jedyna lektura szkolna, której nie doczytałam (przebrnęłam nawet przez "Krzyżaków"). Myślałam, że będzie ciekawa, starsi koledzy i koleżanki zachwalali, książka przygodowa (takie zawsze lubiłam), rozbitek na bezludnej wyspie. Tymczasem przygody Robinsona śmiertelnie mnie nudziły. Brak dialogów boleśnie dawał się we znaki. Zdecydowanie zraziłam się do książek z (mocno) ograniczoną liczbą bohaterów. Rozbitkom mówię: NIE.


6. Jeremy Belpois - Kod Lyoko


Zauroczona moją ukochaną kreskówką z dzieciństwa z czystego sentymentu kupiłam książkę na jej podstawie.Książkę ładnie wydaną, ale... cóż, to raczej jej jedyna zaleta. No i bohaterowie - powrót do dzieciństwa <3 Fabuła średnia, styl nieciekawy, nieumiejętnie wprowadzone retrospekcje i narracja prowadzona w taki sposób, że czytelnik nie wie, co się dzieje.


7. Flavia Bujor - Proroctwo kamieni


Najdenniejsza książka fantastyczna, jaką czytałam. Średnio wykreowane postacie, prymitywny język, bezsensowne zachowania bohaterów. Chłopak, który zna dziewczynę od 15 minut i w momencie jej śmierci uświadamia sobie, że zawsze ją kochał. Serio? W dodatku ta irytująca dziewczyna wcale nie jest martwa, bo... śmierć strajkuje, zmartwiona, ze nikt jej nie lubi. Pomysł może i zabawny, ale w tej powieści kompletnie się nie sprawdza. Nic się w niej nie sprawdza. Odradzam.


8. Autor zbiorowy - O duchach opowieści prawdziwe


Kupiłam na jakimś stoisku ze starociami, bo miałam wrażenie, że spodoba mi się zbiór opowiadań grozy. Pewnie okazałoby się, że miałam rację, gdyby... gdyby była w nich jakaś groza. Autorzy - niektórzy naprawdę znani (np. chyba ze dwa opowiadania Edgara Allana Poe'go). Historyjki wcale nie są złe, ale... szybko się o nich zapomina, w ogóle nie oddziałują na wyobraźnię, a już na pewno nie wzbudzają strachu. Duchy powinny przerażać, a te w opowiadaniu nie wzbudzają nawet niepokoju. Po kilkudziesięciu stronach odłożyłam książkę na półkę, gdzie nietknięta stoi do dziś. Wieje nudą.


9. Joseph Bedier - Dzieje Tristana i Izoldy


Och, chyba odpuszczę sobie długie narzekania, wystarczająco marudziłam w recenzji. Powiem tylko, że słynny romans o zakazanej miłości w rzeczywistości jest niewiele wnoszącą lekturą, w której dwoje młodych (dwulicowy rycerz bijący psa i zdradzająca swojego męża w jego własnej komnacie rozchwiana emocjonalnie dama) pije eliksir miłosny. Prawdziwa, wielka miłość? Serio? -,-


10. Antoni Czechow -  Śmierć urzędnika


Wiele jest nudnych lektur. Wiele. Ale, choć niechętnie, muszę przyznać, że z reguły mają one jakiś mądry morał. Tymczasem "Śmierć urzędnika" ma półtorej strony i chyba nikt nie wie po co ją napisano. Nawet moja polonistka z gimnazjum (a do tej pory byłam pewna, że ta kobieta wie wszystko). Nowela mówi o dwóch urzędnikach. Jeden nakichał na drugiego (wyżej postawionego rangą) i przepraszał go mnóstwo razy (choć tamten nie miał pretensji). Tego drugiego zaczęło to drażnić i nakrzyczał na tego kichającego. Kichający, cytuję, "wrócił do domu, położył się na sofie i zmarł". Wiem, że spoileruję, ale w tym przypadku to chyba bez znaczenia. Co to robi w kanonie lektur? Gdzie to ma sens? Do tych, którzy nie czytali i jeszcze nie wierzą: tak, naprawdę jest lektura o kichających na siebie gościach xD Przeczytałam na przerwie, tuż przed omawianiem. Zamknęłam książkę i do koleżanki powiedziałam jedno: "LOL".



niedziela, 19 maja 2013

[36] Pałac Północy

Tytuł: Pałac Północy

Autor: Carlos Ruiz Zafón

Wydawnictwo: MUZA SA



Po przeczytaniu „Księcia Mgły” Carlosa Ruiza Zafóna  obiecałam sobie, że sięgnę także po inne książki tego pisarza, toteż z „Pałacem Północy” zapoznałam się bez wahania.

Książka opowiada historię szesnastoletniego Bena, wychowanka sierocińca St. Patrick’s z Kalkuty. Wraz z kolegami (i koleżanką) z tej placówki, założył on stowarzyszenie Chowbar Society. Jego członkowie przyrzekli sobie wspierać się nawzajem. 

Ostatniej nocy istnienia Chowbar Society (Ben i jego przyjaciele wkraczają w wiek dorosły, muszą więc opuścić sierociniec) na jego zebranie do opustoszonego budynku, zwanego (od pory spotkań) Pałacem Północy, zostaje zaproszona Sheere. Szesnastolatka opowiada tragiczną historię swojej rodziny. Nowi przyjaciele obiecują pomóc dziewczynie rozwikłać tajemnice przeszłości. Nie mają jednak pojęcia, w co tak naprawdę się wplątują.

Akcja naprawdę wciąga. Zagadki się mnożą, a odpowiedzi na nie nagle okazują się niewłaściwe. Kim jest ognista zjawa, człowiek sam siebie nazywający Jawahalem, okrutny morderca? Czego chce od Bena i Sheere? Jaki związek ma z tym pożar dworca i pociągu pełnego dzieci, tragedia sprzed lat? Czym są łzy Śiwy i czy kiedykolwiek spadną jeszcze na Kalkutę?

Zafón po raz kolejny stworzył powieść o wyjątkowym klimacie, choć „Książę Mgły” bywał bardziej… niepokojący. A może po prostu to mnie bardziej przeraża ruchomy posąg clowna w starym ogrodzie niż płonący pociąg widmo? Pomysły autora w żadnym wypadku się nie wyczerpały. Makabryczna intryga Jawahala jest świetnie opisana i dopracowana w najmniejszych szczegółach.

Bohaterów mamy w „Pałacu Północy” całkiem sporo. Każdy z nich jest inny, każdy czymś się wyróżnia, chociaż w przypadku postaci drugoplanowych jest to mniej zauważalne. No i Sheere… nie wiem czemu, ale ta dziewczyna jest jakaś taka nijaka. Ot, zwykła sobie nastolatka. Jak na jedną z głównych bohaterek książki to niewiele ma osobowości. W przeciwieństwie do Bena, który jest odważny, nieprzewidywalny, dla przyjaciół zrobi wszystko. Sam autor opisuje go jako „…kufer bez dna, pełen niespodzianek i tajemnic, pełen świateł i cieni”.  Uwielbiam Bena. I uwielbiam ten opis Bena. Sympatyczny jest także Ian, Bena najlepszy przyjaciel. Niezwykle ciepła postać to dyrektor sierocińca, Thomas Carter, odznaczający się wzruszającą troską o wychowanków.

Językowo jest świetnie. Choć dialogi bywają zbyt poważne i nie pasują do prowadzących je nastolatków, to rewelacyjne opisy wszystko rekompensują. Niby długie, ale nie przeciągają się, nie nudzą. Są idealne. Pełne metafor i porównań. Cóż, Zafón właśnie dołącza do grona moich ulubionych autorów.

W powieści możemy znaleźć kilka retrospekcji, uchylających kolejno rąbka tajemnicy. Oprócz tego trzy rozdziały mają formę wspomnień Iana. Chłopak wprowadza nas do historii, przedstawia bohaterów i zamyka opowieść. Te rozdziały były moim zdaniem najlepsze.

„Pałac Północy” to jednak nie tylko historia o złowrogim mordercy, o ognistej zjawie i walce z nią. To także nie kolejna książka o dzieciach ratujących świat od zła. To powieść mówiąca o życiowych trudnościach, o wpływie różnych wydarzeń na nasze życie, o potworach ludzkiego umysłu. Przede wszystkim zaś o przyjaźni, która trwa do końca, choć pozornie jej więzy dawno się rozerwały. O wspomnieniach wciąż w nas żyjących i dorastaniu.

Polecam. Ja z pewnością przeczytam jeszcze nie raz.


Cytat:
"Dorosłość nie jest niczym więcej niż odkrywaniem, że wszystko, w co wierzyłeś, kiedy byłeś młody, to fałsz, a z kolei wszystko to, co w młodości odrzucałeś, teraz okazuje się prawdą."

Ocena: 8/10

sobota, 11 maja 2013

[35] Drugie życie Bree Tanner

Tytuł: Drugie życie Bree Tanner
Autorka: Stephenie Meyer



Jak może wiecie, nie przepadam za „Zmierzchem”. Raził mnie tam patos, „świecące wampiry”, a najbardziej – główni bohaterowie i narracja w wykonaniu jednego z nich. Mimo to postanowiłam sięgnąć po książkę opartą na trzeciej części najsłynniejszej sagi Stephenie Meyer, czyli po „Drugie życie Bree Tanner”.  Pomyślałam, że może zepchnięcie Belli i Edwarda na dalszy plan (baaaardzo daleki plan) może okazać się dobrym posunięciem. Nie myliłam się.

Bree jest nowonarodzonym wampirem. Jej „drugie życie” trwa dopiero od trzech miesięcy. Dziewczyna żyje w grupie innych „świeżaków”, jednak nie potrafią oni ze sobą współpracować. Wciąż wybuchają konflikty, ktoś kogoś morduje, łatwo stracić jakąś część ciała. Innymi słowy wszędzie dookoła podejrzliwość i nieufność. Stała czujność (jak zwykł mawiać Alastor Moody, z „Harry’ego Pottera”). W dodatku w kółko dręczące Bree pragnienie jest prawdziwą udręką.  Główna bohaterka nie wie, że należy do armii tworzonej przez Victorię, by zniszczyć rodzinę Cullenów (motyw z „Zaćmienia). Nie wie, w co tak naprawdę pogrywa „szef” ich grupy, Riley. Nie ma pojęcia, jakie zasady panują w wampirzym świecie i kto te zasady egzekwuje (patrz: moi ulubieńcy – Volturi). I wreszcie: nie domyśla się nawet, że światło słoneczne wcale jej nie zabije.  Cały jej sposób myślenia zmienia się po bliższym poznaniu innego wampira z grupy, Diega.

Bohaterowie są naprawdę dobrze wykreowani. Bree to inteligentna, ale trochę zagubiona dziewczyna. Jej podstawowym celem jest przetrwanie, kombinuje więc na wszelkie możliwe sposoby. Z kolei Diego jest jeszcze bystrzejszy. Szybko zauważa, że Riley nie mówi m wszystkiego. Kawałek po kawałku odkrywa prawdę. Podczas gdy Bree woli się nie wychylać, Diego nie boi się ryzyka. I tych dwoje postanawia sobie zaufać, w tym świecie, gdzie ufność bywa śmiertelnie niebezpieczna. Podoba mi się, że ich relacje to nie jakieś wielkie love story. Mogły nim być, ale nie rozwinęły się aż tak. I dobrze. Wszystko było ładnie, naturalnie opisane.

Reszta postaci także wypadła świetnie. Riley z jego tajemniczymi powiązaniami z Nią (Victorią), okrutni Volturi, jak zwykle wzbudzający strach, Straszny Fred – w gruncie rzeczy sympatyczny i bystry wampir z trudnym do dokładniejszego zdefiniowania talentem do odstraszania innych. No i pod koniec – rodzinka Cullenów. Przedstawienie ich z perspektywy kogoś zupełnie im obcego było dobrym pomysłem. Nawet polubiłam tu Edwarda, jako statecznego rzecznika rodziny (a w „Zmierzchu” go nie trawiłam). Natomiast Bella, pojawiająca się tu w paru zaledwie zdaniach, cóż… nawet w tych kilku zdaniach razi głupotą i irytuje, jak mało kto. Naprawdę, mam na nią chyba jakąś alergię.

Akcja jest, nawet nieźle się rozkręca. Co prawda, jeśli ktoś czytał „Zaćmienie”, wie, jak skończy się cała historia, nie odbiera to jednak zupełnie przyjemności z jej czytania. Całość przypomina chwilami jakiś fanfiction pisany na blogu, co broń Boże, nie znaczy, że powieść napisana jest źle. Czyta się ją szybko, a brak podziału na rozdziały jakoś mi nie przeszkadzał.
Krótko mówiąc: porządna rozrywka. Polecam zarówno fanom „Zmierzchu”, jak i jego przeciwnikom. Ta książka różni się od serii. Nie ma w niej tego wszechobecnego patosu, narracja w wykonaniu Bree jest dziesięć razy lepsza niż pseudo-głęboki bełkot Belli, nie ma wychwalania Edwarda co dwie strony. I tylko wampiry wciąż świecą niczym bożonarodzeniowa choinka ;D


Cytat:
"Nasze istnienie nie ma żadnego znaczenia, jesteśmy jedynie smaczną przekąską. Zrozumiałam, jak to jest żyć wśród wrogów, będąc zawsze czujną, w ciągłej niepewności, w poczuciu zagrożenia"

Ocena: 7/10

Zachęcam do głosowania w ankiecie, jestem naprawdę ciekawa Waszych opinii :)

sobota, 4 maja 2013

[34] Płomień życia

Tytuł: Płomień życia

Seria: Unika #3

Autorka: E.J. Allibis

Wydawnictwo: Damidos



Pierwsza część serii „Unika”, „Płomień życia” przyciąga już samą okładką. Jest ciekawa, intryguje, sprawia, że mamy ochotę zagłębić się w treść lektury. No i się zagłębiłam.

To opowieść o Sefirze, krainie aniołów. Stoi ona właśnie w obliczu wielkiego kryzysu (a właściwie staje dwa razy, bowiem akcja przeskakuje od przeszłości do teraźniejszości). Okrutny  upadły anioł Ophidiel, zesłany wiele lat wcześniej na wygnanie do puszczy Thinkingtblu, zbiera tam siły i próbuje się uwolnić (natychmiast kojarzy mi się z Sauronem z „Władcy Pierścieni”). Jego celem jest zdobycie dwóch Bytów Fundamentalnych. Płomień Życia i Klucz Szczęścia stanowią podstawę funkcjonowania świata. Pierwszy z nich ukryty jest w sercu anioła, który nie wie, że aniołem jest. To żyjący na ziemi, niczego nieświadomy nastolatek. Nagle w życiu jego i jego przyjaciół zaczynają dziać się dziwne rzeczy. Nadeszła pora, by anioł wrócił do domu. Jaka jest jego historia? Czy uratuje Sefirę? Czemu i jego przyjaciołom – ludziom pozwolono odwiedzić anielską siedzibę? Czy mądry mędrzec Metatron podjął słuszną decyzję pozwalając wyjątkowemu aniołowi – Unice – poświęcić się dla dobra całej społeczności Sefiry?

Cała akcja zaczyna się od trójki nastolatków. Początkowo nie wiedzą, które z nich jest aniołem.

Zacznę od plusów powieści. Największym jest Sefira. To cudowna kraina. Pomysły autorki na świat aniołów zdają się być niewyczerpane. Jest idealnie dopracowany, czuć magię tego miejsca. Prosta hierarchia aniołów wydaje się wiarygodna, wszystko jest takie jakie powinno być. Cudo.
Kolejnym plus to fabuła. E.J. Allibis (to pseudonim literacki) wymyśliła piękną historię o przyjaźni, poświęceniu i trudnych decyzjach. Końcówka przemyślana, zgrabna. Poszczególne wątki splatają się ze sobą.

Podoba mi się również kreacja niektórych postaci. Pierwotna Unika jest przesympatyczna i mądra. Lubię także pozostałe anioły, jednak są one tak silnie inspirowane Uniką, tak wyidealizowane i podobne do siebie, że przestają być ciekawe. No, oprócz Mizara. Podoba mi się konflikt wewnętrzny tego bohatera.
Świetną postacią jest także Ophidiel. To jeden z najciekawszych czarnych charakterów, jakie spotkałam. Przypomina trochę Frolla, z disnejowskiej animacji „Dzwonnik z Notre Damme”. Dokonuje okrutnych czynów, ale cały czas próbuje to usprawiedliwić; tłumaczy swoje idee i myśli, że jego racje są słuszne. Nie, żebym go lubiła, ale jest rewelacyjnie wykreowany.

Postacie ludzi są sympatyczne i, co ważniejsze, różne. Szkoda tylko, że odrobinkę schematyczny jest ich podział ról. Od początku można się domyślić kto jest aniołem, a kto zdrajcą opętanym przez Ophidiela.
Nie podobały mi się niektóre zachowania bohaterów, są kompletnie bezsensowne. No bo który normalny nastolatek pojedzie na noc do poznanego dopiero co w barze profesora? Okej, może i działy się pewne niepokojące rzeczy, a profesor wydawał się coś wiedzieć, ale jednak…

Najgorsze, co mnie jednak spotkało w „Unice” to było tempo akcji. Ta książka miała naprawdę duży potencjał, a opisy jak u Sienkiewicza (albo i gorsze) całkowicie go zaprzepaściły. Czytało się bardzo długo, lektura chwilami bywała nużąca. Opisy, fakt, piękne i poetyckie, ale czemu musiały być tak długie? ;_; Wiele razy opisywane to samo. Parafrazy poprzednich opisów. Gdzie to „zawrotne tempo akcji”, obiecane z tyłu okładki?

No i ten wszechobecny patos. Blee.

Żałuję, że przez większą część książki nic się nie działo, bo poza tym jest ona warta przeczytania. Piękne relacje między aniołami, ładne sentencje. No i przecudna kraina  - Sefira. Postacie, którym kibicujemy od początku do końca. Więc jeśli ktoś nie boi się długich opisów, niech się nie waha. Ja z pewnością sięgnę po kolejne tomy, jeśli tylko wpadną mi w ręce.

P.S. Dziękuję mojej szkolnej paczce, która sprezentowała mi tę książkę na urodziny. Śpiewacie „100 lat” najlepiej na świecie ;)


Cytat:
"Bo tylko jeżeli pomyślicie o bogactwie, wartości i różnorodności działań, do jakich jesteście zdolni, odnajdziecie siłę, żeby iść naprzód, żeby walczyć, żeby zwyciężać. Pamiętajcie. pamiętajcie o tym zawsze: wszystko, czego potrzebujecie jest wewnątrz was."

Ocena: 6/10

czwartek, 2 maja 2013

Podsumowanie kwietnia

Wiosnaaaaa! Wiosna nareszcie! I długi weekend! Poziom optymizmu właśnie osiągnął maksimum^^

W tym oto radosnym nastroju zabieram się za podsumowanie kwietnia ; )

Klasycznie - 4 recenzje:

Najwyższa ocena (6-):  GONE: Zniknęli. Faza piąta: Ciemność - powieść Michaela Granta.



W ankiecie jako najlepszą książkę kwietnia wybraliście kryminał Anny Klejzrowicz - Ostatnią kartą jest śmierć oraz zakończenie serii o wilkołakach z Mercy Falls autorstwa Maggie Stiefvater czyli Ukojenie.

 


W marcu ukazało się też jedno zestawienie Top 10.


Dodałam wklejkę do mojego konta na lubimyczytać.pl ;)

Recenzje w zapasie mi się skończyły ;<

Ankieta na książkę kwietnia już jest - zapraszam do głosowania! Naprawdę jestem ciekawa Waszych opinii :)

Pozdrawiam =]

Popularne posty

The Hunger Games 32x32 Logo