Reżyser: Francis Lawrence
Na podstawie: Suzanne Collins, Kosogłos
Po miłym zaskoczeniu, jakim okazała się dla mnie ekranizacja
drugiej części trylogii Suzanne Collins, z niemałą ciekawością oczekiwałam
tegorocznego „Kosogłosa”. Niestety tu już tak miło nie było.
Zacznę od tego, na co wszyscy (prawie) narzekali:
podzielenia książki na dwa filmy. I wiecie co? Nie mam nic przeciwko, bo
podział był sensowny. Nie utworzony sztucznie, nic nie rozwlekli. Naprawdę, nie
w tym tkwił problem tej produkcji.
Spytacie, w czym, w takim razie? Po pierwsze: w braku
logiki. Niby pewne rzeczy były zgodne z książką, tylko tam zostały jakoś
ukazane w sensowny sposób. Natomiast tutaj scena, w której rebelianci pod nosem
mieszkańców Kapitolu przenoszą sobie bomby (nie, to, że trwała walka, nie
sprawia, że można im przebiec tuż przed oczami!) wywołała u mnie parsknięcie
śmiechem. Tak, wyszkoleni Kapitolińczycy z pewnością daliby się nabrać na coś
takiego. Yhm. A jak odciąć im prąd, ślepną i głuchną. Były jeszcze inne takie
„kwiatki”, ale nie chcę spoilerować.
Druga sprawa, chyba najbardziej bolesna: postacie. Katniss,
którą zawsze lubiłam, pozbawiono rozumu. Wystarczy spojrzeć na scenę z ósmego
dystryktu. Czy Katniss chce się gdzieś schronić, żeby zapewnić sobie
bezpieczeństwo? Nie! Powiecie: no wiadomo, nie będzie uciekać, jest odważna.
Tylko ona nie walczy! Stoi bezczynnie, biega i ogląda sobie bombardowanie.
Potem wypuszcza jedną strzałę w kierunku samolotu, który powinien właściwie na
nią spaść, bo akurat znajdował się centralnie nad nią. Och, zapomniałabym o
nadawaniu propagity, kiedy nasza heroina uznała, że Snow to z pewnością nie
zauważy ataku na Kapitol, bo zechce osobiście z nią porozmawiać. Nie dotarło do
niej, że jest tylko TWARZĄ, a nie przywódczynią rewolucji? A wiecie, co jest
najlepsze? Jej durny pomysł prawie działa.
Nie tylko Katniss nie była sobą (choć to chyba wina raczej
scenariusza niż Jennifer Lawrence). Prezydent Coin (Julianne Moore) jakoś inaczej sobie wyobrażałam, chociaż to
tylko moje odczucia, a Peeta… Cóż, mam wrażenie, że nawet w tych kilku scenach,
w których się pojawił, Josh Hutcherson, nie wypadł przekonująco. Poza tym
mieliśmy też Gale’a zamieniającego się w bezdusznego żołnierza, co chyba
następuje zbyt szybko. Przynajmniej w moim odczuciu. A Finnick (Sam Claflin)
niestety prawie w tym filmie nie istnieje.
Było jednak parę naprawdę niezłych elementów. Kilka scen –
perełek – rozstrzelanie ludzi w trakcie przemówienia Snowa (zdecydowanie robiło
wrażenie), piosenka „Hanging tree” czy kręcenie pierwszej propagity. Oprócz tego genialna
Elizabeth Banks jako Effie Trinket (nawet bardziej wyrazista niż jej literacki
pierwowzór), Donald Sutherland jako prezydent Snow, prezentujący na ekranie
złowieszczy spokój oraz mój ulubieniec – Haymitch, w którego ponownie wcielił
się rewelacyjny w tej roli Woody Harrelson.
Nieźle wyglądało to wszystko także wizualnie.
Charakteryzacja jak zwykle na plus, efekty specjalne też, sceny zbiorowe dość
dopracowane. A projekt trzynastego dystryktu naprawdę może zachwycić.
Ja wyszłam z kina rozczarowana, ale chyba niektórym (z tego,
co czytam w internecie, bo na seansie, na którym byłam, ludzie na zachwyconych
nie wyglądali, a przy napisach końcowych parsknęli śmiechem) się podobało, więc
nie będę kategorycznie odradzać. Według mnie najsłabsza z dotychczasowych
części i mam nadzieję, że przyszłoroczny finał zatrze to złe wrażenie.
Książka vs. Film: Książka
Jak dla mnie książka okazała się najsłabsza w trylogii i nie dziwię się, że film też tak może wypaść :)
OdpowiedzUsuńCi co wychodzili z kina zadowoleni: Ciekawe czy czytali książkę?
Hm, mam ten problem, że mnie akurat książkowy "Kosogłos" podobał się bardzo, tym większe moje rozczarowanie. : )
UsuńJa czytałam całą trylogię, więc filmu na pewno sobie nie odpuszczę :)
OdpowiedzUsuńNo, ja ostatniej części też nie zamierzam opuszczać. Zawsze film różni się od naszych wyobrażeń, więc cóż... : )
UsuńOjej, co tak ostro... ja się wybieram na film dopiero 6 grudnia, ale nie nastawiam się negatywnie, biorąc pod uwagę mój gust - jestem niemalże pewna, że akurat tym filmem będę zachwycona, albo przynajmniej zostaną po nim miłe wrażenia. Serio. :)
OdpowiedzUsuńW takim razie czekam na opinię. ; )
UsuńDrugiej części nie oglądałem i na tę też się pewnie nie wybiorę, chociaż planowałem. No ale czas. A poza tym, co tu dużo mówić, zniechęciłaś mnie, niedobra recenzentko.
OdpowiedzUsuńBuhaha, jestem mistrzem zbrodni.^^
UsuńTrzecia książkowa część nie była moim zdaniem najlepsza. Nie, że była zła, ale najbardziej podobała mi się druga. Na filmy jakoś nie mam ochoty, ale nie mówię, że nigdy się nie skuszę :)
OdpowiedzUsuńMnie się właśnie trzecia bardzo podobała, tym bardziej boję się, że zepsują do reszty. ;_;
UsuńTe wszystkie wady, które wymieniłaś - były moimi obawami przed tym filmem. I od początku nastawiałam się do niego negatywnie. Wszystkie zwiastuny, teasery i w ogóle - nie robiły na mnie wrażenia. Co było przykre, no ale.
OdpowiedzUsuńFilm pewnie mimo wszystko kiedyś obejrzę - za jakiś czas, by nie ulec szumowi, który teraz panuje na blogsferze.
I nie mogę się doczekać "Hanging tree"! Ostatnio ciagle słucham tej piosenki, ale zgaduję, że dopiero w filmie zostanie ukazana w sposób mistrzowski. :)
Pozdrawiam,
Sherry
Oooo tak, "Hanging tree" było cudne. <3
UsuńMnie się podobał jedynie zwiastun z przemówieniem Snowa, bo był na niego jakiś pomysł. : )
Mam w planie niedługo obejrzeć.
OdpowiedzUsuńNo to czekam na opinię. : )
Usuń