Seria: Trylogia Czarnego Maga
Autorka: Trudi Canavan
Wydawnictwo: Galeria Książki
Ilość stron: 718
„Gildia magów” chwilami wlekła się niczym czas do wakacji,
„Nowicjuszka” odrobinę już przyspieszyła i miałam szczerą nadzieję, że „Wielki
Mistrz” okaże się rzeczywiście najlepszy z tej trylogii, jak to wszyscy mi
mówili. Mieli rację.
Sonea jako podopieczna Wielkiego Mistrza i zwyciężczyni
oficjalnego pojedynku z Reginem nie jest już gnębiona przez innych nowicjuszy.
Część z nich chętnie by się nawet z dziewczyną zaprzyjaźniła, ale ona unika
bliższych kontaktów z rówieśnikami. Boi się, że Akkarin mógłby posłużyć się
nimi, by ją szantażować. Główna bohaterka żyje w ciągłym strachu przed swoim
mentorem odkąd widziała go uprawiającego czarną magię. Wkrótce poznaje kilka
jego sekretów. Czy nie są aby tylko zmyśloną historyjką?
A co z Gildią, która nieoczekiwanie staje w obliczu wojny?
Czy ze strachu i ignorancji odrzuciła jedyną możliwą formę pomocy? Co zrobi
Lorlen rozdarty między tym, co słuszne, a dawną przyjaźnią? Czy Rothen
zrozumie, w co wpakowała się Sonea?
Jaką rolę w tym wszystkim odegrają Złodzieje?
Co mnie zaskoczyło, to mnóstwo, naprawdę akcji. W porównaniu
do poprzednich części, tutaj nie ma czasu na nudę, czytelnik zostaje wciągnięty
w wir wydarzeń, wciąż coś się dzieje. Historię mimo trzecioosobowej narracji
poznajemy z punktu widzenia różnych postaci, dzięki czemu wiemy, co w danym
momencie dzieje się w poszczególnych miejscach. A zrozumienie pełnej fabuły
tego wymaga.
Sama fabuła jest świetnie skonstruowana i całkiem nieźle
dopracowana. Na siłę dałoby się wyszukać może i pewne niedociągnięcia, ale nie
mają one absolutnie żadnego znaczenia. Czyta się to wszystko naprawdę
interesująco. Gdyby tylko było tak przez całą trylogię, a nie dopiero w finale!
Postacie znowu się nam rozwinęły. No, niektóre. Z pewnością na
pierwszy plan zaraz za Soneą, która, choć trochę wydoroślała i nabrała pewności
siebie, wciąż jest jakoś tam pogubioną w życiu nastolatką (ale to naturalne i
dobrze opisane)wysuwa się nam Wielki Mistrz. Poznajemy w końcu wielką tajemnicę
Akkarina, który zmienia się praktycznie nie do poznania. Szczerze mówiąc, w tym
miejscu mam mieszane odczucia. Z jednej strony uwielbiam nowego Akkarina. Jest
spokojny, władczy, zaradny, ale równocześnie troskliwy. Z drugiej trochę
brakuje mi wyniosłego, skrytego Wielkiego Mistrza. Można by się przyczepić, że
ta zmiana następuje dość gwałtownie, ale mnie się wydaje to tutaj na
miejscu. W końcu Akkarin na pewno nie był tak zamknięty w sobie całe życie.
Wpłynęły na to pewne wydarzenia i masa sekretów, których musiał dopilnować. Gdy
jego tajemnice ujrzały światło dzienne, wszelkie bariery puściły.
Rothen jak to Rothen wciąż jest kochanym, opiekuńczym
magiem, Dannyl wreszcie ma o kogo się troszczyć (choć Tayenda nie ma w tej
części zbyt wiele), Dorrien staje przed pewnym dość trudnym wyborem, a Cery…
Cery to ktoś, kto tej książce dodał naprawdę mnóstwo kolorytu. Czytanie o Cerynim
- Złodzieju, który stał się ważną postacią w podziemiu Imardinu to czysta
przyjemność. A jego relacje z nową intrygującą postacią – Savarą są… warte
uwagi. Cery się zmienił. Na plus.
Dostajemy tutaj także wątek romantyczny, którego zupełnie
byście się nie spodziewali, więc nie zdradzę wam, kogo dotyczy. Mnie koleżanka
zaspoilerowała i mam ochotę ją za to udusić. To mogło mnie naprawdę zaskoczyć!
W każdym razie, wątek ten okazał się strzałem w dziesiątkę. Nie wierzę, że to
powiedziałam, bo na początku byłam pewna, że to durny pomysł i nie wypali. A
jednak Trudi Canavan mnie zaskoczyła. Pozytywnie.
Co mnie denerwowało? Powtórzenia. Ja naprawdę rozumiem, że
każdy ma jakieś swoje ulubione frazy i wyrażenia, które wplata w tekst czasami
zupełnie nieświadomie. Ale ile razy mogę czytać o tym, że Tayend się
rozpromienił (czy on kiedykolwiek zrobił coś innego?), Sonea zarumieniła, a
kąciki ust Akkarina wygięły się/uniosły/powędrowały lekko do góry. W
krzywym/gorzkim uśmiechu. Czułam się, jakbym czytała ponownie o niebieskich
oczach i bladej cerze Marysia z „Gloria Victis”.
„Wielkiego Mistrza” oczywiście polecam i to gorąco. Nawet,
jeśli nie czytaliście poprzednich części. Sądzę, że i bez nich zrozumiecie, o
co chodzi. Ta książka jest naprawdę świetna. Z ciekawymi postaciami, wartką akcją, świetnie skonstruowanym światem przedstawionym. Bez cukierkowego happyendu. Mówi o wcale niełatwych wyborach,
o moralności, odwadze, lojalności, przyjaźni, zaufaniu i nienawiści zmieniającej się w miłość. O tym, że najsilnejsi jesteśmy działając wspólnie.
Cytat:
"Dwoje ma szansę przeżyć tam, gdzie jedno by padło."
Ocena: 8/10
Recenzja bierze udział w wyzwaniach:
Strasznie się cieszę, że książka tak ci się podobała! Naprawdę miałam nadzieję, że tak będzie. :) I w tym miejscu, współczuję z powodu spoilerów, nie wyobrażam sobie co bym zrobiła, gdyby ktoś mi zaspoilerował coś tak ważnego! :o
OdpowiedzUsuńPowtórzeń nie pamiętam, ale w sumie, trylogię czytałam chyba rok temu, a moja pamięć jest ograniczona, także... cóż się dziwić. :D Myślę, że przeczytam Gildię od nowa we wakacje. :) Albo po tym jak pozbędę się wielkiej kolejki książkowej. :)
Przepraszam za tak skromny komentarz, ale... Hiszpania przegrała, mnie boli serce, nie mogę się pozbierać i... niestety na nic więcej chwilowo mnie nie stać.
Pozdrawiam!
Sherry
Ech, i tak gdzieś widziałam kiedyś Soneę i Akkarina w jakimś Top 10 par u kogoś. A to taki nieprzewidywalny związek był, no! ;_;
UsuńAle jak oni ich rozgromili! ;o Jak to się stało w ogóle?
To dobrze, że już jest o wiele lepiej, przeczytaj też Trylogię Zdrajcy, tam są niektórzy ci sami bohaterowie :D
OdpowiedzUsuńKiedyś zapewne przeczytam. : )
UsuńMój mąż zaczytuje się w książkach tej autorki. Mnie na razie jakoś do jej twórczości nie ciągnie.
OdpowiedzUsuń