Seria: Legenda #1
Autorka: Marie Lu
Wydawnictwo: Zielona sowa
Liczba stron: 304
Na „Rebelianta” miałam czytelniczą chrapkę już od jakiegoś
czasu. Zbierał sporo pozytywnych recenzji, wydawał się świetną dystopią w stylu
„Igrzysk śmierci”. Kiedy więc otrzymałam tę powieść na urodziny (dziękuję,
kochani!), bardzo się ucieszyłam. Czy mój entuzjazm osłabł po przeczytaniu?
Republika. Trwa wojna z Koloniami. W biedniejszych sektorach
rozprzestrzeniają się epidemie. Rząd nie ma lekko, a zadania wcale nie ułatwia
mu piętnastoletni Day – najsłynniejszy przestępca w kraju. Chłopak kradnie,
niszczy, podpala, jednak, jak do tej pory, nikogo nie zabił. Czy więc zabójstwo
młodego kapitana Metiasa to jego sprawka? Siostra Metiasa, June, rówieśniczka
Daya, jest o tym przekonana i postanawia złapać sprawcę. A nie jest to czcza groźba
– June jest nadzwyczaj bystrą i zdolną dziewczyną. Czy uda jej się schwytać
Day’a? Czy rząd na pewno chce dobra swoich obywateli? Skąd biorą się epidemie?
Zacznę od słabych stron książki, to potem będzie
przyjemniej. Po pierwsze – June. Po drugie – June. Po trzecie – JUNE. Jeżu
kolczasty, jak ona mnie irytowała! Nie zrozumcie mnie źle, to nie tak, że jej
naprawdę nie lubię. Jej zachowania, jej słowa – wszystko to tworzy naprawdę
zwyczajną bohaterkę. Dość inteligentną, ale nie jakąś wybitną. Ot, bohaterka,
jakich wiele. Trochę przypomina Lenę z „Delirium” (cała książka zresztą raczej
kojarzy mi się z „Delirium” niż z ”Igrzyskami śmierci”) tą swoją naiwnością, że
przecież rząd powiedział, to tak musi być. Tyle, że przedstawienie tej
dziewczyny… Mary Sue na całej linii. Najwyższy wynik na Próbie, złote dziecko
Republiki, wszyscy wysoko postawieni o niej mówią, sam Elektor gratuluje jej
udanej misji, taka młoda na takim stanowisku – no niebywałe. „Ochy” i „Achy”
pod każdą możliwą postacią. Normalnie szlag mnie trafiał, zwłaszcza, gdy ją
poprosili o konsultacje na miejscu zbrodni. Wiem, że miała to być scena, w
której June wykazuje się dedukcją, ale przecież dochodziła do takich wniosków,
że cała reszta (zawodowi żołnierze i agenci) musiała być naprawdę przygłupawa,
żeby samemu na to wszystko nie wpaść. Grr…
Natomiast Day’a jak najbardziej polubiłam. Bystry, ale
popełnia błędy. Przestępca, ale troszczy się o ludzi, na których mu zależy.
Bywa, że się boi, ale stara się tego nie okazywać. Silny, ale zdarza mu się
załamać. Autorka nie przesadziła w żadną stronę i bardzo się z tego cieszę.
Cała reszta postaci też ma się świetnie. Podobnie jest z
fabułą i zgrabnie skonstruowanym światem przedstawionym. Pojawiło się kilka intrygujących
wątków, jestem ciekawa, jak Marie Lu je rozwinie. Do języka można się przyczepić, zwłaszcza w
dialogach, które chwilami brzmiały nienaturalnie (wiecie, nastolatkowie i małe
dzieci mówiący przepoprawnie), ale to raczej jakieś drobniutkie zgrzyty,
zupełnie nieprzeszkadzające w odbiorze powieści. Korekta też zbytnio się nie
wysiliła, niestety.
Narracja podzielona jest na Day’a i June dzięki czemu możemy
poznać historię z punktu widzenia obydwu głównych postaci. To świetne
rozwiązanie, bo choć podobni do siebie, Day i June myślą chwilami zupełnie
inaczej.
Największym plusem tej powieści jest zdecydowanie fakt, że
wciąga i czyta się ją naprawdę błyskawicznie. Mimo wielu niedociągnięć wprost
niesposób się od niej oderwać i myślę, że to zadecydowało o tym, że oceniłam ją
miarę wysoko.
Jak każda inna dystonia, „Rebeliant” opowiada o władzy
manipulującej ludźmi, o buncie. O zbrodniach w białych rękawiczkach. Mówi też o
przyjaźni, lojalności, miłości. Właśnie, miłość. Byłabym zapomniała o wątku
miłosnym. To dziwne, bo jest tutaj dość znaczący. Wypada jednak wiarygodnie,
nie jest trójkątem miłosnym i mnie osobiście się podobał.
Polecam, choć zarówno „Igrzyska śmierci”, do których wiele
osób tę książkę porównuje, jak i „Delirium” wywarły na mnie chyba lepsze
wrażenie. Mam nadzieję, że kolejne części będą jeszcze lepsze.
Cytat:
"Każdy dzień oznacza nowe dwadzieścia cztery godziny.Z każdym kolejnym dniem wszystko na nowo staje się możliwe. Obojętnie, czy żyjesz, czy giniesz, możesz mieć tylko jeden dzień naraz."
"Każdy dzień oznacza nowe dwadzieścia cztery godziny.Z każdym kolejnym dniem wszystko na nowo staje się możliwe. Obojętnie, czy żyjesz, czy giniesz, możesz mieć tylko jeden dzień naraz."
Ocena: 7/10
Recenzja bierze udział w wyzwaniach:
Jestem bardzo ciekawa tej serii, ale chyba szybko nie będę miała szansy jej przeczytać :( nad czym ubolewam :)
OdpowiedzUsuńTo trzymam kciuki, żebyś jednak gdzieś ją dorwała. : )
UsuńDobrze, że Ci się podobała :D Mam w planach, ale dystopie to nie są moje ulubione powieści :D
OdpowiedzUsuńJuż sobie wyobrażam westchnienie ulgi: "uff, jednak to nie aż taka beznadzieja, jak na początku mówiła". :D Problem z dystopiami jest taki, że czytałaś jedną i czujesz, że znasz je wszystkie. Dlatego mimo, że zachwalają na przykład taką "Niezgodną", to jak na razie raczej spasuję. : )
UsuńJa czytałam, że Niezgodna to taka kopia Igrzysk... Ale tak sobie teraz myślę, że Gone to jest taka dystopia w sumie, a jednak nie jest w stylu popularnych dystopii.
UsuńWłaśnie też tak o "Niezgodnej" słyszałam, dlatego na razie się z nią wstrzymam GONE dystopią? Tak średnio, w sumie. Bo ani to akcja w przyszłości, ani wizja pozornie idealnego społeczeństwa...
UsuńZachęciłaś mnie. W poniedziałek biegnę do biblioteki ;)
OdpowiedzUsuńCieszę się. : )
UsuńWłaśnie się zastanawiałam czy June drażniła mnie od pierwszej części czy dopiero od drugiej - mam odpowiedź :D W każdym razie, zgadzam się co do niej - straszna dziewucha, w dwójce prawdopodobnie twoja niechęć do niej wzrośnie... :o Ale za to Day... Day w "Wybrańcu" był po prostu cudowny! :D I powiem ci, że relacje pomiędzy nimi ulegną... pewnym... zmianom... Ale więcej się już nie odzywam.
OdpowiedzUsuńPod względem fabularnym "Wybraniec" jest lepszy niż "Rebeliant", także akcji jest więcej, także myślę, że dwójka spodoba ci się bardziej niż jedynka - a przynajmniej tak było w moim wypadku :o Co do "Patrioty" - zbieram się za kupno, ale jakoś mi ta książka ucieka sprzed nosa...
A ciekawa jestem finału. Zwłaszcza, że obawiam się, iż moje przypuszczenia względem pewnego kogoś okażą się słuszne.
W każdym razie, "Delirium" nie czytałam więc nie porównam, ale jeśli chcesz dystopie taką NAPRAWDĘ oryginalną, niepodobną do niczego innego to bierz się w te pędy za "Red Rising". :o
Czy ja dobrze usłyszałam, że za tydzień recenzja "Gry o Tron"? Kobieto podziwiam cię! Bo ja, mimo że kocham tą ksiązkę, to nie miałabym pojęcia co o niej napisać oprócz jednego wielkiego "ARCYDZIEŁO" na środku strony... Ale ok. Czekam :D
Pozdrawiam,
Sherry
"Redi rising"? Zapamiętam^^
UsuńTo ja się boję June w kolejnej części. :D Za to na Day'a czekam!
Też nie wiem, co napiszę o "Grze o tron". Ciii. xd
Od dawna mam apetyt na tę serię
OdpowiedzUsuń