Tytuł: Zaklinacz koni
Reżyser: Robert Redford
Na podstawie: Nicholas Evans, Zaklinacz koni
Przygotujcie się na same „oczy” i „achy”, bo będę recenzować
jeden z moich ukochanych filmów. Napisanego na podstawie romansu Nicolasa
Evansa „Zaklinacza koni” mogłabym oglądać tyle razy co „Titanica” i nigdy mi
się on nie znudzi.
Całość zaczyna się raczej jak dramat. Widzimy wypadek
nastoletniej Grace i jej przyjaciółki. Dziewczyny jadą konno, gdy nagle wprost
na nie wyjeżdża ciężarówka. Grace traci w wypadku nogę, jej przyjaciółka –
życie. To wydarzenie odbija się jednak nie tylko na nastolatkach. Koń Grace,
Pielgrzym, po tak traumatycznych przeżyciach, zmienia się nie do poznania. Czy
jest szansa na to, że będzie jeszcze kiedyś taki, jak dawniej? Czy uleczenie
jego psychicznych ran, pomoże jego właścicielce odnaleźć ukojenie i wewnętrzny
spokój? Według matki dziewczyny jedyną szansą na pomoc wierzchowcowi jest
zawiezienie jego i Grace na ranczo Toma Bookera, kowboja zwanego zaklinaczem
koni. Annie przejeżdża więc z córką i koniem pół kraju, nie wiedząc, jak bardzo
ta podróż odmieni jej życie.
Dalej widzimy już raczej romans. Co prawda wątek Grace
zmagającej się z kalectwem, kłótnie matki i córki oraz pomoc zranionemu
zwierzęciu nie są pomijane, ale relacje Annie i Toma zdecydowanie wysuwają się
na pierwszy plan. I wcale nie wychodzi to filmowi na złe.
Całość opowiedziana jest w obrazowy sposób i „Zaklinacz koni”,
mimo, że przydługawy, wciąga. Może nie wartką akcją, ale właśnie czymś
przeciwnym. Narracja jest spokojna, nieco nostalgiczna. Wszystko toczy się
swoim tempem, jednak idealnie dopasowanym.
Przepiękne zdjęcia to jedna z głównych zalet tej
ekranizacji. Sceneria zapiera dech w piersiach, te widoki są naprawdę
malownicze. Okej, okej. Nie każdego kręcą te klimaty – urocze wzgórza i jeźdźcy
na koniach, ale ja mogłabym na to patrzeć bez końca. Wiecie – kowboje w
spokojniejszym wydaniu.
Aktorzy zdecydowanie stanęli na wysokości zadania.
Młodziutka Scarlett Johansson jako Grace jest bardzo przekonująca. Cristin
Scott Thomas grająca Annie wcale nie wypada gorzej. Ale Robert Redford w roli
Toma Bookera zdominował wszystkich. Już nawet nie mówię o tym, że postać, którą
gra, już sama w sobie jest genialna. Ale ta gra! Spojrzenia, gesty, głos - nie wyobrażam sobie, żeby tytułowego
zaklinacza miał grać ktoś inny. To już nie byłby ten film. To już nie byłby Tom
Booker. Facet na ekranie emanuje spokojem i to jest rewelacyjne.
Muzyka dobrze wpasowuje się w klimat. Zasłużona nominacja do
Oscara za piosenkę „A soft place to fall”
Główna różnica między filmem, a książką jest taka, że film
ukazuje wszystko subtelniej. W książce wszystko jest bardziej dosłowne, miłość
Annie i Toma istnieje również w sensie fizycznym, a film pozbawiony jest na
przykład scen erotycznych. A mimo wszystko jest bardziej sugestywny. Chyba to
właśnie mi się w nim podoba – te kilka
niedopowiedzeń, tworzących nastrój.
A poza tym ekranizacja i jej literacki pierwowzór mają inne
zakończenia. Nawet nie umiem powiedzieć, które lepsze. Myślę, że obydwa są
dobrze dobrane. Książkowe jest bardziej dramatyczne i gwałtowne – jak sama
książka, a filmowe – spokojniejsze – jak cały film. Ja oczywiście wolałabym to
trzecie możliwe, niewykorzystane zakończenie – kto czytał bądź widział,
zrozumie o czym mówię ;)
Wiem, że wielu osobom ten film się nie podobał. Na przykład
moja przyjaciółka nie wytrzymała i w połowie kazała mi wyłączyć, bo bardzo jej
się nudziło. Ale ja ten film uwielbiam. Zawsze się na nim popłaczę (a nieczęsto
płaczę na filmach).
Polecam, polecam, polecam. Chyba, że ktoś nie lubi romansów,
nie lubi koni, a w filmie musi się dla niego coś dziać non-stop. „Zaklinacz
koni” to wzruszająca i mądra opowieść. O miłości i poświeceniu; o trudnych
wyborach; o rodzinie; o tym, by się nie poddawać.
Książka vs. Film: Film
Ponieważ uznałam, że nie ma sensu robić podsumowania miesiąca, gdy minęła ponad połowa następnego, podam tylko wynik Waszej ankiety. Książką maja została powieść Carlosa Ruiza Zafóna - Światła września.
Nowa ankieta po prawej stronie - zapraszam do głosowania ;)
Film może obejrzę, książki raczej nie przeczytam :) Chociaż ostatnio naczytałam się dramatów i znowu mam płakać? :(
OdpowiedzUsuńSpokojnie, nie wszyscy na tym płaczą. Ja już tak mam, że płaczę tam, gdzie nie płacze nikt inny, a jak wszyscy płaczą na jakiejś scenie to wcale mnie to nie rusza ;d
UsuńZachęciłas mnie do obejrzenia :)
OdpowiedzUsuńJeśli miałabym wybierać, to wolałabym zdecydowanie obejrzeć film, nie wiem, czy przeczytam kiedys książkę o koniach / z koniami, czy coś - jakoś do mnie nie przemawiają tak na papierze...
Pozdrawiam ;]
Do mnie chyba też lepiej przemawia w tym przypadku film :)
Usuń"Titanica" uwielbiam :)
OdpowiedzUsuńNajpierw poszukam książki "Zaklinacz koni" i jeśli mi się spodoba to obejrzę film, poprawka, i tak obejrzę, bo jak widzę jest lepszy, co nie często się zdarza.
Pozdrawiam. :)
Kto nie uwielbia "Titanica"? Faktycznie nieczęsto się zdarza, że film wypada lepiej, ale może oceniłam go wyżej, bo to z filmem zapoznałam się najpierw?
UsuńKsiążki raczej nie przeczytam... Ale na film się skuszę ;) Konie do mnie nie przemawiają.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ;)
Jeśli konie do Ciebie nie przemawiają, to ostrzegam, że film może Cię znudzić. Ale kto wie? ;)
Usuń