Harry Potter Broom -->

poniedziałek, 28 kwietnia 2014

Santo Subito!

Witajcie!

 Dzisiaj post nieco inny niż reszta (czyli StrawCherry znów nie wyrobiła z recenzją, bo pokonała ją lektura, tym razem "Ojciec Goriot"). Post z okazji kanonizacji Ojca Świętego, Jana Pawła II. Ogłoszonego przez papieża Franciszka patronem rodziny, ale przecież my wiemy, że jest on także patronem młodzieży, patronem osób chorych i starszych, patronem polityki, patronem poetów, patronem pielgrzymów. Człowieka, który zmienił oblicze Polski i świata. Człowieka, który był, jest i, miejmy nadzieję, pozostanie autorytetem milionów ludzi. Człowieka dobrego, pobożnego, mądrego, potrafiącego wybaczać jak nikt inny. Człowieka z dystansem i poczuciem humoru. Świętego.

Chciałabym Wam opowiedzieć, co mnie w tym dniu cieszy, co wzrusza, co niepokoi. Cieszy mnie sam fakt kanonizacji. To, że proces nie trwał wcale długo. To, że Jan Paweł II został kanonizowany razem z Janem XXIII, który niejako stworzył mu warunki do takiego, a nie innego pontyfikatu i którego idei Papież Polak był kontynuatorem. Cieszy tak wielu Polaków w Rzymie. Cieszy cała reszta narodu, łącząca się z Watykanem poprzez telwizję. Cieszy, że to przeżywamy, że pamiętamy, że organizujemy różne uroczystości.

Co wzrusza? Pokazywane w telewizji wspomnienia z Janem Pawłem II, jego pielgrzymki, homilie wygłaszane w Rzymie, wywiady z tymi, którzy byli z nim blisko. Wspólne przeżywanie tych dni, przeróżne pieśni. Między innymi ta krążyła mi wczoraj cały dzień po głowie: https://www.youtube.com/watch?v=tgN4v4REo90
A co niepokoi? Że zapomnimy. Kanonizacja była, minęła, a my wrócimy do swoich obowiązków i o tym wielkim człowieku pamiętać będziemy tylko przy okazji rocznic. A przecież jego nauki powinny żyć w nas nieustannie. I nie mówię tu tylko o tych ściśle katolickich aspektach, ale po prostu o tym, jak być dobrym człowiekiem. Papież przez całe życie nauczał, szkoda by było, gdyby to jego nauczanie poszło na marne. Nie bójmy się sięgać do jego tekstów, nie bójmy się brać z niego przykładu. Nie byłoby dobrze, gdyby skrót "JP" przestał kojarzyć się z "Jan Paweł", a zaczął być odbierany wyłącznie jako... wszyscy wiemy co.

Jako, że ten blog nadal jest głównie o książkach, nie może się obyć bez polecenia Wam jakiejś książki o papieżu. Portrety Jana Pawła II to ciekawa pozycja, która pokazuje postać Papieża Polaka w różnych aspektach, jako "Duchowy autorytet", "Przyjaciela człowieka", "Nauczyciela umierania" i wiele, wiele innych. Mądre teskty opatrzone zostały idealnie dobranymi zdjęciami.

Tak na zakończenie chciałabym przypomnieć, że święty Jan Paweł II był także poetą. Genialnym poetą, artystą wrażliwym na piękno, mistrzem słowa. I dlatego środowiska literackie powinny szczególnie go też docenić.

Z wolna słowom odbieram blask, 
spędzam myśli jak gromadę cieni, 
- z wolna wszystko napełniam nicością, 
która czeka na dzień stworzenia.

To dlatego, by otworzyć przestrzeń
dla wyciągniętych Twych rąk,
to dlatego, by przybliżyć wieczność, 
w którą  byś tchnął. 

Nienasycony jednym dniem stworzenia
coraz większej pożądam nicości, 
aby serce nakłonić do tchnienia
Twojej Miłości.

Karol Wojtyła







sobota, 19 kwietnia 2014

[73] Arsène Lupin, dżentelmen włamywacz (+ życzenia wielkanocne)

Tytuł: Arsène Lupin, dżentelmen włamywacz

Seria: Arsene Lupin #1

Autor: Maurice Leblanc

Wydawnictwo: Elipsa

Liczba stron: 203


Kiedy pod koniec XIX wieku olbrzymią popularność zaczęły zyskiwać opowiadania o przygodach Sherlocka Holmesa, słynnego londyńskiego detektywa, stworzonego przez Artura Conana Doyle’a, książki detektywistyczne zaczęły cieszyć się coraz to większym gronem czytelników. Zgrabnie wykorzystał to Maurice Leblanc, publikując w 1905 roku książkę „Arsène Lupin, dżentelmen włamywacz.” Historia ta została na rynku wydawniczym bardzo entuzjastycznie i do dziś cieszy się sporym zainteresowaniem.

Przyznam szczerze, że mimo kilku ekranizacji (ostatnia z 2004 roku) nigdy o tej serii nie słyszałam. Trafiła w moje ręce dzięki… promocji w Carrefourze. Spojrzałam: „O! Co to może być za książka za trzy złote?”. Z ciekawości wzięłam i niewiele się po niej spodziewałam. A tutaj szok. Ta powieść jest świetna.

Zacznę może od tego, co różni ją od innych powieści detektywistycznych (och, no dobra, wiem, nie czytam zbyt wielu powieści detektywistycznych). Przede wszystkim główny bohater. Przeważnie jest to przecież detektyw. Tutaj, przeciwnie. Arsène Lupin stoi po drugiej stronie konfliktu. To jego ścigają detektywi. Lupin to włamywacz. Złodziej, mówiąc najprościej. Ale złodziej niezwykły, bo praktycznie nie zostawia żadnych śladów, a każda przeprowadzona przez niego akcja jest starannie zaplanowana i w stu procentach z planem zgodna. Niemożliwa wręcz do wykrycia.

Przede wszystkim jednak Arsène jest diabelnie inteligentnym człowiekiem, niepozbawionym poczucia humoru (zerknijcie tylko na cytat!), potrafiącym dostosować się do każdej sytuacji. No i, jak tytuł wskazuje, to typowy dżentelmen.  Zdecydowanie zalicza się do jednego z moich ulubionych bohaterów literackich.  

Cała powieść składa się z kilku historii, raczej luźno z sobą powiązanych. To pierwsza część przygód słynnego włamywacza, otrzymujemy więc wyjaśnienie, jak zaczęła się jego „kariera”, jak się rozwijała, poznajemy co głośniejsze sprawy z jego udziałem. Całość ma miejsce we Francji na przełomie XIX i XX wieku.

Maurice Leblanc pisze stylem bardzo płynnym, swobodnym i, nie bardzo wiem, jak to ująć… eleganckim? Tak, chyba tak bym to określiła. Wiecie, o co mi chodzi? Jeśli nie, to przeczytajcie i przekonajcie się sami.
Naprawdę polecam. Zagadek tu mnóstwo, wcale nie są łatwe do rozwiązania. Zwroty akcji gwarantowane, na pewno nieraz będziecie zdziwieni rozwojem akcji. „Arsene Lupin” wciąga momentalnie. Błyskotliwe, humorystyczne dialogi i rewelacyjny główny bohater sprawiają, że książkę czyta się z prawdziwą przyjemnością.  


Cytat: 
"Arsene Lupin, ekscentryczny dżentelmen, obraca się jedynie w pałacach i salonach i pewnej nocy, kiedy to odwiedził apartamenty barona Schormanna, opuścił je z pustymi rękami, pozostawiwszy tam wizytówkę z następującym dopiskiem: >>Arsene Lupin, dżentelmen włamywacz, powróci, gdy meble będą autentyczne.<<"

Ocena: 10/10


Recenzja bierze udział w wyzwaniach:








A teraz pozwólcie, że złożę Wam wielkanocne życzenia (wiem, późno, jestem spóźnialska zawsze).

Świąt zdrowych, żeby móc się nimi w pełni cieszyć. Spokojnych, byśmy potrafili choć na chwilę się zatrzymać w dzisiejszym pędzącym świecie. Radosnych, bo uśmiech na twarzy potrafi przegonić najciemniejsze nawet chmury. Chwil spędzonych z rodziną przy świątecznym stole w jak najcieplejszej atmosferze i Błogosławieństwa Bożego, byśmy nie zapomnieli, że w tych świętach nie chodzi o zajączka z prezentami i kolorowe pisanki. Jednym słowem, wszystkiego dobrego w te święta!




niedziela, 13 kwietnia 2014

[72] Bez mojej zgody

Wybaczcie to dwudniowe opóźnienie i bardzo długą recenzję, ale o tej książce niełatwo mi  było pisać. Trochu mnie rozstroiła. A wczorajszy wieczorny brak prądu nie pomógł w publikacji postu.

Tytuł: Bez mojej zgody

Autorka: Jodi Picoult

Wydawnictwo: Prószyński i S-ka

Liczba stron: 528


Niełatwo jest pisać o śmierci. Pisać mądrze i tak, jak jeszcze nikt przedtem nie napisał. Pisać o śmierci, która skrada się za kimś przez całe życie, czekając, by w końcu uderzyć z całą mocą. Pisać o śmierci, która mimo wszystko zaskakuje, choć było wiadomo, że nadejdzie.

To wyzwanie podjęła Jodi Picoult w swojej powieści „Bez mojej zgody”. Do sięgnięcia po nią zachęcił mnie przede wszystkim wzruszający film Nicka Cassavetesa (oj, rzadko się zdarza, żebym tak płakała na filmie).  Byłam więc prawie pewna, że i książka wywoła we mnie mnóstwo emocji. Nie zawiodłam się.

Kate zachorowała na ostrą białaczkę promielocytową w wieku zaledwie dwóch lat. Potrzeba przeszczepu i brak w rodzinie dawcy wykazującego zgodność genetyczną sprawiły, że jej rodzice zdecydowali się na bardzo kontrowersyjny krok. Dzięki zapłodnieniu in vitro rodzi się ich druga córka – Anna. Specjalnie wyselekcjonowane geny pozwalają jej być idealnym dawcą dla chorej siostry. Najpierw Anna, będąc jeszcze nieświadomym niczego niemowlęciem, oddaje Kate krew pępowinową. To nic wielkiego, pobrano ją z fragmentu pępowiny, który i tak wylądowałby w śmietniku. Choroba cofa się, ale kilka lat później powraca. Tym razem Anna wie już co nieco. Żeby uratować życie siostry, musi oddać krew. Potem przychodzi kolej na szpik kostny. W wieku 13 lat zupełnie zdrowa Anna ma za sobą szereg poważnych zabiegów. A Kate potrzebuje przeszczepu nerki… 

Historia przedstawiona w książce dzieli się jakby na dwie części. Dzięki retrospekcjom poznajemy losy chorej Kate i walki o jej życie. Głównym wątkiem jest jednak proces, który Anna wytacza swoim rodzicom. Chce usamodzielnienia w kwestii zabiegów medycznych. Ma dość bycia zbiornikiem części zamiennych dla siostry. Czy znany adwokat, Campbell Alexander, wygra dla niej tę sprawę? Czy Anna będzie miała odwagę odmówić oddania nerki, co dla Kate będzie wyrokiem śmierci?

Książka podejmuje temat trudny. Przedstawionny w niej dylemat moralny jest na tyle skomplikowany, że nie da się chyba jednoznacznie stwierdzić, kto ma słuszność. Kibicowałam z całego serca Annie, ale choćbym chciała, nie potrafiłam zbytnio oburzać się na jej rodziców. Próbowałam ich też zrozumieć. Czytałam w internecie kilka komentarzy na temat tej książki (i jej ekranizacji), gdzie ludzie pisali, że Sara i Brian (rodzice głównej bohaterki) byli okropni, pozbawieni moralności, że trzeba by odebrać im prawa rodzicielskie, a na miejscu Anny chyba by ich zamordowali. Nie mam pojęcia skąd w ludziach tyle nienawiści. Jak łatwo przychodzi nam oceniać kogoś, gdy nie jesteśmy w jego sytuacji.

Podobały mi się bardzo postacie Anny i Kate. Pomiędzy wszystkimi dramatami, które rozgrywały się w ich życiu, one wciąż były, a raczej próbowały być zwykłymi siostrami, takimi, które oglądają seriale, rozmawiają o chłopakach, podbierają sobie ciuchy. Są ze sobą bardzo zżyte, a wiedzą, że kiedyś nastąpi rozłąka. Każdy nawrót choroby Kate, u której kolejne lata życia to z punktu widzenia medycyny czyste cuda, dobitnie im o tym przypomina.

Nie chcę tutaj zapomnieć o starszym bracie dziewczyn, Jessem. Choroba siostry zepchnęła go na dalszy plan. Pozbawiony odpowiedniej troski, niezauważany chłopak jest wrażliwym nastolatkiem, który nie potrafi poradzić sobie z własnymi emocjami. Jego głupie wybryki, narkotyki, alkohol, zabawa z materiałami wybuchowymi – to wszystko jest rozpaczliwą próbą zwrócenia na siebie uwagi.

Ponadto mamy wątek adwokata. Campbel Alexander jest osobą bardzo skrytą. Wydaje się, że zna go tak naprawdę tylkoJulia, kuratorka procesowa. Łączy ich wspólna przeszłość, przykryta latami rozłąki, ironią Campbela, niedostępnością Julii.

Jodi Picoult pozwala przemówić w swojej książce wszystkim głównym bohaterom. Są oni narratorami poszczególnych rozdziałów. To swietne posunięcie, które pozwala lepiej poznać postaci. Jedyne co mogę zarzucić autorce to dialogi z udziałem dzieci, które zupełnie nie brzmią jak dzieci. Kilkulatki nie powinny mówić zdaniami wielokrotnie złożonymi niczym osoby dorosłe. Tylko chwilami pani Picoult jakby przypominała sobie, że dzieci jednak mówią inaczej. Jedynym wyjątkiem są rozdziały z perspektywy Jessego, pisane nieco innym stylem niż reszta. To dobrze. Jesse jest inny niż reszta.

Jeszcze kilka słów o zakończeniu. Zaskoczyło mnie, było o wiele inne niż w filmie, ale, podobnie jak w „Zaklinaczu koni”, tu też nie umiem określić które lepsze. Książkowe jest bardziej wstrząsające. Wciąż nie mogę się po nim otrząsnąć.


Nie podobała mi się jeszcze jedna rzecz, ale nie mogę powiedzieć wam co, żeby zbyt wiele nie zdradzić. Przeczytajcie sami. Naprawdę warto. „Bez mojej zgody” to przepiękna, niełatwa opowieść o dramatycznych wyborach. O desperackiej walce o życie, co do której nikt nie jest pewien, czy ma sens. O chorobie, śmierci, rodzinie. O wielu innych rzeczach, których nawet nie umiem nazwać. 


Cytat:
"Gwiazdy to ludzie, którzy cieszyli się tak wielką miłością, że po śmierci przeniesiono ich na firmament niebieski, aby tam żyli wiecznie."

Ocena: 9/10

Specjalne podziękowania dla Ani, która pożyczyła (i poleciła) mi tę książkę. Trzymaj się i nie daj! :)

Recenzja bierze udział w wyzwaniach:





środa, 9 kwietnia 2014

[71] Sekretny układ

Recenzja wyjątkowo w środę, bo w sobotę nie było. Jednak wraca wszystko do normy i w tę sobotę powinna być kolejna. ; )

Tytuł: Sekretny układ

Seria: Czarny Londyn #2

Autorka: Caitlin Kittredge

Wydawnictwo: Jaguar

Liczba stron: 432


Gdy sięgałam po „Sekretny układ” Caitlin Kittredge wiedziałam już mniej więcej czego się spodziewać, bo znałam przecież pierwszą część. Byłam pewna, że niewiele się zmieni i znów dostanę zwykłą przygotówkę, mieszankę kryminału z magią i średnio ciekawych bohaterów. Po cichu liczyłam, że nieco mniej będzie błędów. Pod tym ostatnim względem się co prawda przeliczyłam, ale ogółem powieść wypadła lepiej od swojej poprzedniczki.

Jack Winter i Pete Caldecott (która straciła pracę w policji po kontrowersyjnych metodach działania w pierwszym tomie) mieszkają razem, choć parą nie są (a przynajmniej tak twierdzą). Wspólnie za to pracują – zostali, można by powiedzieć, łowcami duchów. Wiedzie im się całkiem nieźle, aż nagle zaczyna się coś psuć. Po Jacka wraca jego przeszłość w postaci pewnego demona. Tajemnica sprzed trzynastu lat daje o sobie znać. Winter wie, że śmierć zbliża się wielkimi krokami, ale nie zamierza tego oznajmiać Pete. Ona jednak jest bystra i doskonale rozumie, że coś jest nie tak. Jak skończy się ta historia? Czy Jack przechytrzy przeznaczenie? Czy on i Pete w końcu przyznają sami przed sobą, co ich łączy?

W tym tomie autorka zrezygnowała praktycznie z wątków kryminalnych, zupełnie jakby doszła do wniosku, że jednak fantastyka i kryminał w jednym to za dużo. Myślę, że choć w poprzedniej części proporcje były wyważone, ta decyzja wyszła książce na dobre. Czytelnik może skupić się na magicznym świecie, Czerni, lepiej ją zrozumieć i poznać mechanizmy nią rządzące. Przyznam, że Czerń zaplanowana jest całkiem nieźle, a zamieszkujące ją istoty są dość różnorodne. Poznajemy kilku magów, demonów, bogiń, potworów. To wszystko wciąga, zwłaszcza w połączeniu z tajemnicą z przeszłości i próbą prześcignięcia samej śmierci.

Trochę lepiej wyszły także tutaj postacie. Jack stał się nieco bardziej wiarygodny (może dlatego, że dowiedzieliśmy się czegoś więcej o jego przeszłośći?). To na nim skupia się narracja, która w pierwszej części śledziła raczej głównie poczyniania Pete. Muszę przyznać, że to zmiana na lepsze. Albo Kittredge się wyrobiła, albo zwyczajnie lepiej wczuła się w tę postać. Podobało mi się pokrętne nieraz myślenie Jacka i jego troska o Pete, to, jak ją postrzegał.

Co prawda, to wszystko nadal jest tylko na średnim poziomie, ale całkiem nieźle się to czyta. Zupełnie przyzwoita rozrywka.

Brakowało mi trochę więcej humoru. Postać Setha, dawnego mentora Jacka, też mogła być bardziej dopracowana, bo rozumiem, że coś mogło między nimi zajść i teraz strasznie się od siebie różnią, ale zupełnie nie czuć, że kiedyś Seth był dla Jacka jakimś autorytetem. Nie wystarczy, że narrator o tym powie
.
Niestety, językowo nic się nie poprawiło. Błędów jest cała masa. Literówki, zwykłe błędy językowe. Krew mnie zalewa, gdy widzę coś takiego w porządnej książce. Czy naprawdę nikt w wydawnictwie nie może dopilnować korekty? Aż mi się nie chce tutaj przytaczać tych wszystkich pomyłek… „Nienawidził okazywać skruchę” – no błagam was, po jakiemu to?


Jeśli szukacie lekkiego czytadła i nie dostajecie białej gorączki na widok błędów – polecam. Jeśli szukacie czegoś ambitniejszego albo czegoś, co pochłonie was bez reszty – sięgnijcie po coś innego. : )


Cytat:
"Paciorki, karty tarota i świece służyły jedynie dowartościowaniu ludzi o marnych talentach, którzy dzięki nim wierzyli, że są zdolni do czegoś więcej, a także tym, którzy tego talentu nie mieli za grosz, ale uważali, że mogą się wpieprzać w nie swoje sprawy."

Ocena: 6/10


Recenzja bierze udział w wyzwaniach:






Książkę wygrałam w konkursie na Blasku Książek - dziękuję ; )

sobota, 5 kwietnia 2014

Podsumowanie marca

Witajcie w kwietniu!


Byłam pewna, że marzec będzie lepszy niż luty czy styczeń i uda mi się wrócić do cotygodniowych recenzji, a niestety ostatnio znowu nie zdążyłam. Przepraszam strasznie, mam parę spraw na głowie i zwyczajnie nie ogarniam niczego, ale - zmierzamy w dobrą stronę. Jutro lub w środę recenzja ;)

A dzisiaj - podsumowanie. W marcu ukazały się trzy recenzje:

Z tych trzech książek najwyższą ocenę (6-) otrzymał Wielki Gatsby F. Scotta Fitzgeralda.


Swoją drogą mam też w planach notkę o ekranizacji tej powieści, bo ostatnio ją obejrzałam. W końcu. 

Z cyklu Na szklanym ekranie ukazała się recenzja Kamieni na szaniec.

Dodałam wtyczkę społecznościową facebooka (dzięki Ines Lavender i jej Akademii Bloggera - dziękuję!)

Wzięłam udział w konkursie na blogu Head over heels with books i udało mi się wygrać książkę Wędrówka przez sen. Załapałam się także na Filipa Szalonego i Lwa, czarownicę i starą szafę w losowaniu u Stelli - Dziękuję! ;)

Dołączyłam też do wyzwania Klucznik ;)

W ankiecie na książkę lutego minimalną różnicą zwyciężyła Gra anioła Carlosa Ruiza Zafóna.


Zachęcam do głosowania na książkę marca :)

Pozdrawiam ; )

Popularne posty

The Hunger Games 32x32 Logo