Seria: Algorytmy wojny #4
Autor: Michał Cholewa
Wydawnictwo: War Book
Liczba stron: 508
Kiedy ponad rok temu
recenzowałam „Fortę” Michała Cholewy, po raz pierwszy w życiu byłam naprawdę
zachwycona powieścią science fiction, gdyż nigdy nie był to mój ulubiony
gatunek. Wtedy jednak wartka akcja i doskonale wykreowane postacie sprawiły, że
zmieniłam nieco zdanie i zaczęłam wyczekiwać dalszych przygód kaprala
Wierzbowskiego i spółki. Doczekałam się, a „Inwit” z pewnością moich dość
wysokich oczekiwań nie zawiódł.
Po wydarzeniach na
Atropos Marcin Wierzbowski awansował – teraz jest sierżantem. W Dowództwie
Operacji Specjalnych, popularnie zwanym „oesami” i znanym z niekonwencjonalnych
akcji i równie niekonwencjonalnych (oraz niekoniecznie moralnych) metod. To nie
wróży nic dobrego. Gdy więc oddział naszego głównego bohatera zostaje nagle
wezwany w środku urlopu, staje się jasnym, że zbliżają się kłopoty. Czyżby
przełom w wojnie z Amerykanami, na których terytorium wpływów znajduje się
planeta Liberty, gdzie zostaje wysłany zespół Wierzbowskiego? Liberty
tymczasowo jest sojuszniczką Unii Europejskiej, jednak przymierze to wydaje się
być dość kruche. Czy jest takie naprawdę? Czy na tej planecie z czteromilionową
populacją, jest cokolwiek wartego oprócz kopalń niezwykle cennego surowca –
caellium? Jaką grę prowadzi przełożony Marcina, pułkownik Brisbane?
Fabuła nie jest prosta.
Poziom komplikacji już w poprzednich częściach był wysoki, ale tutaj rośnie
jeszcze bardziej. Nic w tym zresztą dziwnego, operacje oesów nie mogą być przecież proste. Dlatego właśnie należą
się ogromne pochwały autorowi, który jest wstanie wszystkie te wątki połączyć,
tkać fabułę z przeróżnych nici i niczego
nie poplątać, nie popełnić błędów merytorycznych w obrębie utworzonego przez
siebie świata, nie zgubić sensu i logiki, trzymać się spójności. Mało tego!
Cholewa odkrywa karty przed czytelnikiem bardzo powoli, stopniując napięcie,
nie wyjaśniając, o co toczy się gra, ale też nie sprawiając, że ten zirytowany
odrzuci książkę, nie wiedząc zupełnie, o co w niej chodzi. W miarę nadążałam
nawet ja, kompletny laik, jeśli chodzi o science fiction, a już w ogóle o jego
militarną odmianę. Dlatego zasada złotego środka została zachowana.
W przeciwieństwie do
poprzedniej części, tym razem nie czułam się przytłoczona ogromem nazw związanych
z nowoczesnymi technologiami, statkami kosmicznymi, infrastrukturą opisywanej
planety. Być może po prostu przywykłam do tego świata i szybciej przyswajałam
pewne informacje, jednak myślę, że zasługa w tym raczej bardziej zrównoważonych
opisów, braku chaosu i umiejętnie prowadzonej narracji.
W dodatku w porównaniu
do „Forty” mniej jest tu akcji stricte militarnych (co nie znaczy, że jest ich
mało), bowiem otrzymujemy także informację o polityce Unii, Liberty i Stanów
Zjednoczonych. Niektórzy mogą być tym zawiedzeni, dla mnie natomiast to
poszerzenie perspektywy i pokazanie, że stworzony przez Michała Cholewę świat
po prostu się rozwija. Z rosnącym zainteresowaniem obserwowałam poczynania
rządu i Służby Bezpieczeństwa Liberty dotyczące sojuszu z Unią i walki z
terrorystami oraz prowadzenie polityki przez unijną ambasador, Evę Dunbar. Autor
z dużym wyczuciem opisał polityczne mechanizmy i dyplomatyczne zagrania poszczególnych
stron konfliktu, uwzględniając jednocześnie psychologię poszczególnych
bohaterów.
Skoro już mowa o
bohaterach, jest chyba o nich samych trochę mniej niż w poprzedniej części. Nie
oznacza to, że są źle wykreowani czy nic o nich nie wiemy. Raczej poznajemy tu
poszczególne postacie przez ich działania niż opis, co w gruncie rzeczy jest
świetnym zabiegiem. Sam Wierzbowski coraz bardziej zyskuje moją sympatię i
autentycznie współczuję mu wyborów, których musi dokonywać w czasie swojej
służby wojskowej. Dużym plusem jest pokazanie wątpliwości targających Marcinem
i jego stopniowe, coraz większe chyba wyobcowanie, które odczuwa.
Mamy także w „Inwicie” więcej pułkownika Brisbane’a,
którego opanowanie i umiejętności analityczne naprawdę podziwiam i mocno cenię
niejednoznaczność tej postaci.
Brakowało mi trochę
większej obecności oddziału Wierzbowskiego – Issakson, Weissa, Szczeniaka. Niby
byli, ich cechy charakterystyczne dało się wyłapać, ale zostali trochę usunięci
w cień, takie przynajmniej odniosłam wrażenie.
Jeśli macie ochotę na
dobrą powieść z wartką akcją, ciekawą galerią postaci, opowiadającą o wcale
niełatwych rzeczach – wojnie, polityce, wyborach moralnych, odpowiedzialności i
sytuacjach absolutnie podbramkowych, powieść, w której możecie kibicować
naprawdę świetnie wykreowanym postaciom, z których z pewnością jakaś przypadnie
Wam do gustu, powieść o rozwiniętej, gruntownie zaplanowanej fabule –
sięgnijcie po „Inwit”, nawet jeśli nie jesteście fanami gatunku. Bo jeśli
jesteście, to dla Was pozycja obowiązkowa!
Cytat:
"Przez chwilę zastanawiał się, kto go zgłosił. Może po prostu rutynowo sprawdzano każdą nową osobę wykrytą przez wszechobecne na ulicach i w budynkach kamery bezpieczeństwa? A może ktoś z hotelu, przypadkowy przechodzień? Spojrzał na niego i pomyślał: ten to nie wygląda na człowieka?"
Ocena: 9/10
Książkę otrzymałam od wydawnictwa War Book dzięki życzliwości jej autora.
Dziękuję za zaufanie. : )
Wracam. Tak myślę. Nie obiecuję regularności, mam jednak nadzieję, że przynajmniej raz na dwa tygodnie uda mi się opublikować recenzję. Trochę "otrzaskałam się" już ze studiowaniem i chyba nauczyłam rozplanowywać sobie czas.
Kolejnym powodem mojego powrotu jest zrecenzowana wyżej książka. Przyszła z wydawnictwa z zaskoczenia i to, że ktoś pamiętał o moich recenzjach, dało mi zastrzyk pozytywnej energii do kontynuowania tego, co przecież robiłam z zapałem już od dawna, a co nagle urwało się w październiku wraz z rozpoczęciem studiów i rosnącym stosem lektur.
Dziękuję wszystkim, którzy pamiętają i tym blogu i czasem tu zaglądają.
Dziękuję wszystkim, którzy pamiętają i tym blogu i czasem tu zaglądają.
Coś stało się z nagłówkiem, postaram się to naprawić.
Pozdrawiam Was serdecznie,
StrawCherry. : )
StrawCherry. : )